Reforma ochrony danych osobowych wchodząca 25 maja w UE, pociągnie za sobą zmiany także w prawie oświatowym, które mają uregulować stosowanie monitoringu w szkołach. Dotąd panowała w tym zakresie wolnoamerykanka. Problem w tym, że nowy projekt, obok dobrych rozwiązań, zawiera przepisy stwarzające pokusę do nadużyć. – Nowe przepisy nie ukrócą praktyki instalowania kamer w toaletach czy przebieralniach, gdzie najbardziej naruszają prywatność uczniów – uważa Wojciech Klicki z Fundacji Panoptykon.
W oku kamery
Kamery są obecne w kilkunastu tysiącach szkół (w 2015 r. – w 11 tys.). Opinie rodziców i ekspertów o ich przydatności są podzielone – od zwolenników uważających, że monitoring poprawia bezpieczeństwo po przeciwników twierdzących, że to „inwigilacja".
Projekt regulujący obecność kamer w szkołach przygotowało Ministerstwo Cyfryzacji i MEN. – Dobrym rozwiązaniem jest określenie czasu przechowywania nagrań i tego, kto ma do nich dostęp. Decyzje o instalacji kamer mają uwzględniać głos doradczy rad pedagogicznych, samorządu uczniów i rodziców – podkreśla Klicki.
Nagrania będą przechowywane do 30 dni, a „podglądane" miejsca muszą być oznaczone. Monitoring nie obejmie m.in. sal do zajęć, pomieszczeń, w których uczniowie korzystają z pomocy np. psychologa i pedagoga, czy przebieralni. Jest jednak furtka, która pozwala zakładać kamery, gdy jest to „niezbędne ze względu na istniejące zagrożenie".
– Dyrektor szkoły wciąż więc będzie mógł podjąć arbitralną decyzję o instalacji kamer, np. w przebieralni szkolnego basenu, jeśli uzna, że jest to potrzebne dla zapewnienia bezpieczeństwa – mówi Klicki.