Wszystko jednak zależy od Kim Dzong Una. Wszelkie analizy dalszego rozwoju wydarzeń na Półwyspie Koreańskim utykają w jednym punkcie: jakie są prawdziwe zamiary przywódcy Północy? Ewentualne porozumienie uwarunkowane jest odpowiedzią na pytanie, do czego Kim tak naprawdę dąży, czy i na jakie ustępstwa gotów jest iść. Tego zaś nikt nie wie.

Eksperci, analitycy i dziennikarze opierają się tylko na informacjach dostępnych, czyli tym, co widzą. A widzą uśmiechniętego Kima, demonstracyjnie pokazującego gotowość do rozmów. Po spotkaniu w Panmundżomie kazał na przykład zmienić czas w swoim państwie. Przesunięcie wskazówek zegarów na Północy o pół godziny do przodu sprawiło, że w Pjongjangu znów jest ta sama godzina, co w Seulu. Czyżby więc Kim pokazywał, że chce zbliżyć się do reszty świata? Podobnie jest z zaproszeniem zagranicznych dziennikarzy na uroczystość zamknięcia północnokoreańskiego poligonu atomowego. Odpowiedź jest równie trudna jak rozstrzygnięcie odwiecznego problemu, czy szklanka jest do połowy pusta, czy do połowy pełna. Przede wszystkim dlatego, że nikt nie wie, ile takich poligonów ma Pjongjang i ile głowic atomowych dzięki nim wyprodukował.

Na razie lider Północy na pewno nie dokonał żadnej zmiany, której nie mógłby bez problemu cofnąć – jak wskazówek zegarka. Prezydent Trump – którego informacje są bez wątpienia znacznie lepsze od wszelkich ekspertów razem wziętych – nie zważając na gesty Kima, cały czas zapowiada, że nawet po rozpoczęciu negocjacji gotów jest bez uprzedzenia odejść od stołu rozmów.