Brexit to nie jest największy problem naszej gospodarki

Polska jest na ścieżce stabilnego wzrostu, ale za kilka lat może się zderzyć z demograficzną barierą rozwoju – uważają laureaci konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego 2015 roku.

Aktualizacja: 01.07.2016 07:37 Publikacja: 30.06.2016 19:36

Laureaci konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego 2015 r. Od lewej: Ignacy Morawski (WIS

Laureaci konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego 2015 r. Od lewej: Ignacy Morawski (WISE Europa, II miejsce), Jarosław Janecki (Societe Generale, I miejsce), Monika Kurtek (Bank Pocztowy, III miejsce) i Grzegorz Maliszewski (Bank Millennium, IV miejsce).

Foto: Fotorzepa/Robert Gardziński

Rz: Wiceminister finansów Leszek Skiba ocenił, że Brexit zmniejszy temp wzrostu polskiej gospodarki około 0,1–0,2 pkt proc. w tym i przyszłym roku. Wicepremier Mateusz Morawiecki powiedział, że będzie to raczej 0,5–1 pkt proc., ale w latach 2017–2018. Czy wobec ogromnej niepewności co do tego, jakie będą konsekwencje brytyjskiego referendum w sprawie przynależności do UE, takie szacunki mają sens?

Monika Kurtek: Brexit to w historii UE wydarzenie bez precedensu, więc bardzo trudno jest oszacować jego wpływ na gospodarkę brytyjską, europejską i w efekcie polską. Wiemy tylko tyle, że będzie to wpływ negatywny. Mnie bardziej niepokoi wpływ pośredni Brexitu niż bezpośredni.

W I kwartale br. w Polsce po raz pierwszy od III kw. 2013 r. zanotowaliśmy spadek inwestycji. W ankietowych badaniach NBP przedsiębiorcy wskazywali, że największą barierą dla inwestycji jest niepewność. Tymczasem wynik brytyjskiego referendum jeszcze tę niepewność zwiększył. Nie mam więc przekonania, że w kolejnych kwartałach inwestycje odbiją. A to będzie oznaczało, że scenariusz stopniowego przyspieszania wzrostu PKB w kierunku 4 proc. jest wątpliwy.

Grzegorz Maliszewski: Też uważam, że jest za wcześnie, aby z akceptowalną precyzją szacować wpływ Brexitu na gospodarkę Polski. Tak naprawdę nie wiemy nawet, czy Wielka Brytania z UE wystąpi, a jeśli tak się stanie, to jak ten proces będzie przebiegał i jaki wyłoni się z niego model współpracy brytyjsko-unijnej. To od tego będą zależały długoterminowe skutki Brexitu dla Polski. Oczywiście po brytyjskim referendum wzrośnie niepewność wśród firm. I w krótkim terminie to będzie główny kanał wpływu na gospodarkę. Ta niepewność będzie dotyczyła nie tylko perspektyw gospodarki i kształtu UE, ale też unijnych funduszy. Część firm być może planowała inwestycje ze środków unijnych, a ich napływ do Polski w razie Brexitu może spaść. Natomiast nie mam dużych obaw, jeśli chodzi o wpływ brytyjskiego referendum na polski eksport, który w blisko 7 proc. trafia na Wyspy. Nawet jeśli ten eksport zmaleje, to polscy przedsiębiorcy powinni sobie poradzić z przekierowaniem sprzedaży na inne rynki.

Słyszałem hipotezę, że Brexit może pobudzić inwestycje. Bo skoro unijne fundusze są zagrożone, to trzeba je jak najszybciej wydać...

G.M.: Tylko że budżet UE na lata 2014–2020 obowiązuje już od ponad dwóch lat, a my jesteśmy ciągle na wstępnym etapie dystrybucji środków. Początkowo wydawało się, że inwestycje publiczne współfinansowane z funduszy unijnych ruszą na przełomie 2015 i 2016 r., a teraz zanosi się na to, że staną się istotnym motorem wzrostu gospodarczego na przełomie 2016 i 2017 r.

Jarosław Janecki: Sama procedura wychodzenia Wielkiej Brytanii z UE potrwa kilka lat. Można założyć, że pewną część składki Wielka Brytania będzie nadal wpłacała do unijnego budżetu. Nie wiadomo też, jak KE zareaguje na ewentualną wyrwę w budżecie. Czy zaapeluje do krajów członkowskich, żeby zwiększyły swoje wpłaty, czy zaproponuje cięcia wydatków. W tym drugim przypadku kluczowe będzie też to, jakie wydatki będą ograniczane. Ta kwestia ilustruje, jak wiele jest znaków zapytania w związku z Brexitem. Mimo to uważam, że wstrzymywanie się z jakimikolwiek rewizjami prognoz w następstwie tego wydarzenia przez kilka kwartałów byłoby nieodpowiedzialne ze strony ekonomistów. Dlatego my nasze prognozy zrewidowaliśmy. W przypadku Polski obniżyliśmy przewidywane tempo wzrostu PKB o 0,1 pkt proc. w 2017 r. i 0,3 pkt proc. w kolejnych latach, do 3,5 proc. Warto podkreślić, że w tych nowych prognozach zakładamy też łagodniejszą politykę pieniężną głównych banków centralnych. Wycofaliśmy się np. z oczekiwań, że Rezerwa Federalna dokona w tym roku podwyżki stóp procentowych.

Ignacy Morawski: Według mnie najważniejsze są długofalowe konsekwencje Brexitu, w szczególności ryzyko rozpadu Unii Europejskiej. Polska była postrzegana jako kraj, który bardzo mocno zyskał na wejściu do UE, choćby pod względem jakości instytucji. Ale teraz na Zachodzie coraz częściej się uważa, że zaczęliśmy się od UE odwracać. Brexit się na to zamieszanie nakłada. Jeśli UE zacznie się sypać, to my będziemy traktowani jako kraj, który schodzi ze ścieżki modernizacji na ścieżkę turecko-węgierską, szuka jakiegoś własnego modelu gospodarczego. Nie wiem, jak to może wpłynąć na wzrost, ale mimo to jest to istotne ryzyko. Jeśli zaś chodzi o krótkoterminowe konsekwencje, to pojawiały się głosy, że Brexit to wstrząs dla globalnej gospodarki na miarę upadku Lehman Brothers. To przesada. Dlatego sądzę, że jeśli nawet konflikt rosyjsko-ukraiński nie wytrącił Polski ze ścieżki stabilnego wzrostu, to Brexit też tego nie zrobi.

G.M.: Porównanie Brexitu do plajty Lehmana jest chybione choćby z tego powodu, że Polska gospodarka jest w zupełnie innym stanie równowagi zewnętrznej i wewnętrznej, niż była w 2008 r. Wtedy mieliśmy deficyt na rachunku obrotów bieżących na poziomie 6–7 proc. PKB, teraz tego deficytu w ogóle nie ma. Mamy też mniejszy deficyt budżetowy, większe rezerwy walutowe i korzystniejszą ich relację w stosunku do krótkoterminowego zadłużenia zagranicznego. Jesteśmy o wiele bardziej stabilnym krajem. To widać po notowaniach złotego i obligacji skarbowych, które szybko wróciły do poziomu sprzed brytyjskiego referendum. Natomiast jeśli chodzi o ryzyko rozpadu UE, warto dodać, że nawet jeśli ono się nie zmaterializuje, to zapewne zmieni się sposób funkcjonowania Unii. Na razie widać, że zacieśnia się współpraca wąskiego grona państw-założycieli UE. Gdybyśmy znaleźli się w efekcie z boku głównego nurtu wydarzeń w Europie, byłoby to zjawisko negatywne dla nas.

Wielka Brytania przed wejściem do UE była maruderem, jeśli chodzi o tempo wzrostu w Europie, a po akcesji stała się jednym z liderów. To może sugerować, że dynamizm brytyjskiej gospodarki był skutkiem tego, że potrafiła utrzymywać się na marginesie UE, czerpała korzyści ze wspólnego rynku, ale nie była nadmiernie skrępowana regulacjami. Dlaczego dla nas pozostawanie na marginesie UE miałoby być niekorzystne?

M.K.: W scenariuszu, w którym kraje z rdzenia UE ściślej się integrują, a inne zostają na uboczu, te ostatnie nie będą miały takich warunków, jakie miała Wielka Brytania. Nie będą się cieszyły takimi ustępstwami, jak np. brytyjski rabat. Uważam, że konsolidacja rdzenia byłaby niekorzystna dla krajów pozostających na obrzeżu UE.

J.J.: Ja uważam, że do takiej konsolidacji rdzenia UE nie dojdzie. Jeśli Niemcy i Francja będą do tego dążyły, to dojdzie do rozsadzenia całej Unii. Ściślejsza integracja jest bowiem wbrew nastrojom społecznym, które od dłuższego czasu kształtują się w tych krajach. Jeśli ich liderzy będą dążyli do realizacji koncepcji jednego państwa o nazwie Europa, to po prostu przegrają w przyszłorocznych wyborach z partiami eurosceptycznymi.

I.M.: Dopóki poza strefą euro były silne kraje należące do UE, można było liczyć na to, że one będą opierały się tworzeniu Europy dwóch prędkości. Brexit sprawia, że tracimy silnego sojusznika. A do rdzenia UE, nawet jeśli on się ukonstytuuje, nie zostaniemy dopuszczeni.

Poszukiwacze pozytywnych aspektów Brexitu wskazują, że Polska przyciągnie inwestycje odpływające z Wysp. Myślenie życzeniowe?

I.M.: Jeśli cokolwiek możemy z Wielkiej Brytanii przyciągnąć, to ludzi, często dobrze przygotowanych. Nie mówię, że Polacy z Wysp zaczną masowo wracać, ale niech wróci choćby 100–200 tys. To możliwe, jeśli będzie się tam utrzymywał negatywny stosunek wobec Polaków. To byłoby bardzo pozytywne zjawisko w kontekście naszych problemów demograficznych. Ale nie łudźmy się, że przyciągniemy z City globalne banki.

J.J.: A ja uważam, że to akurat jest realne, tylko że w nieco innej formie, niż wiele osób może sobie wyobrażać. Możemy przyciągać zaplecza usługowe i techniczne instytucji finansowych.

M.K.: Zanim działające dziś w Wielkiej Brytanii firmy zaczną podejmować jakiekolwiek decyzje, będą obserwowały, jak UE się rozwija, czy powstaje Europa dwóch prędkości itd. Inwestycje będą trafiały do tych krajów, które będą miały szanse odgrywać istotną rolę w UE. Obawiam się, że Polska nie będzie w tym gronie.

Odejdźmy od Brexitu. Czy oprócz wspomnianej niepewności, są jakieś powody, żeby przypuszczać, że załamanie inwestycji w I kwartale nie było tylko przejściowe?

M.K.: Według mnie ta niepewność jest kluczowa. To ma znaczenie nawet w przypadku samorządów, których inwestycje w I kwartale spadły – według informacji podanej przez GUS – o 20 proc. rok do roku. Wiadomo, że to miało związek z unijnymi funduszami, ale niepewność też odegrała rolę. Jeśli samorządy słyszą na przykład o planach zmian kwoty wolnej od podatku czy reformie systemu edukacji, to na pewno hamują swoje zapędy inwestycyjne. Jeśli zaś chodzi o firmy odpowiadające za około 50 proc. inwestycji w gospodarce, to one mają przecież dobrą sytuację finansową. Badania NBP sugerują, że firmy nie widzą też specjalnie bariery popytowej. Od inwestycji powstrzymują się więc głównie z powodu niepewności, część być może czeka też na tzw. konstytucję dla biznesu wicepremiera Morawieckiego. Dlatego się obawiam, że spadek inwestycji możemy odnotować też w skali całego roku. To byłby fatalny scenariusz.

J.J.: Ja mam nieco odmienne zdanie. Moją uwagę zwróciła np. polityka dywidendowa dużych firm z udziałem Skarbu Państwa. Skarb tak ochoczo dywidendy nie bierze. Przede wszystkim zaś ruszyć powinny inwestycje infrastrukturalne.

G.M.: Co do inwestycji publicznych, też nie mam wątpliwości, że one ruszą, bo fundusze unijne zostaną w końcu uruchomione. Ale wzrost gospodarczy powinien być budowany na inwestycjach prywatnych. Jest wiele czynników, które powinny im sprzyjać. Firmy mają wysokie wykorzystanie mocy wytwórczych i dobre wyniki finansowe, do tego mamy rekordowo niskie stopy procentowe i przyzwoity wzrost popytu. Ale z moich spotkań z przedsiębiorcami wynika, że oni mimo wszystko decyzje inwestycyjne opóźniają. Trudno to wytłumaczyć inaczej niż niepewnością. Dotyczy ona polityki podatkowej i otoczenia prawnego, perspektyw wzrostu globalnego, a teraz doszedł Brexit.

I.M.: Pamiętajmy jednak, że mieliśmy po wyborach masę zmian kadrowych w administracji, w spółkach Skarbu Państwa. To też mogło zahamować inwestycje w I kwartale.

J.J.: Kolejny aspekt to zwiększenie przez banki kosztów kredytu w reakcji na podatek od banków. Mógł to być jeden z czynników, który był brany pod uwagę przez potencjalnych inwestorów.

I.M.: Czynnikiem niesprzyjającym inwestycjom jest też deflacja, o czym się zapomina. Płace rosną dziś szybciej niż wydajność pracy. W efekcie zwiększa się udział wynagrodzeń w kosztach produkcji. A firmy nie mogą podnieść cen produkcji sprzedanej. To nie może trwać w nieskończoność. Albo inflacja przyspieszy i firmy odzyskają siłę cenową, albo zaczną zawężać się ich marże. Wtedy firmy będą ograniczały inwestycje. W I kwartale rzeczywiście było jeszcze wiele czynników przejściowych, które tłumaczą spadek inwestycji, ale ta globalna presja dezinflacyjna w połączeniu z rozgrzanym polskim rynkiem pracy może wywołać bardziej długotrwałe ochłodzenie w inwestycjach.

Ale przecież za deflację odpowiada głównie spadek cen surowców, co akurat ogranicza koszty firm. Poza wszystkim okres deflacji dobiega już chyba końca.

G.M.: Od pewnego czasu mamy deflację na poziomie cen konsumpcyjnych z wyłączeniem cen energii i żywności. Zgadzam się więc, że deflacja może być dla firm problemem. Sposobem neutralizacji małej siły cenowej polskich producentów na rynku krajowym jest eksport. Eksporterzy mają wyższe marże niż firmy skoncentrowane na lokalnym rynku i osiągają lepsze wyniki finansowe. Przedsiębiorcy mają tego świadomość, stąd rośnie odsetek eksporterów wśród firm.

J.J.: W najbliższych miesiącach mogą zapaść decyzje, które podniosą ceny wody i energii elektrycznej dla firm. Do tego dochodzi słabszy złoty. W połączeniu ze wzrostem płac to może zmusić firmy do podnoszenia cen końcowych. Myślę jednak, że będą w stanie to zrobić. Polskie firmy mają sporą przewagę konkurencyjną, podwyżki cen nie muszą oznaczać, że nagle nasze produkty przestaną być atrakcyjne cenowo w porównaniu z zagranicznymi. Efektem będzie wyższa inflacja w przyszłym roku.

G.M.: W cenach producentów pierwsze sygnały końca deflacji już widać. W III bądź IV kwartale indeks cen produkcyjnych (PPI) może zacząć rosnąć, indeks cen konsumpcyjnych – pewnie nieco później.

M.K.: Pamiętajmy, że gdy w 2014 r. pojawiła się deflacja, wszyscy byli przekonani, że to zjawisko utrzyma się najwyżej kilka miesięcy. Teraz nie można wykluczyć, że deflacja przeciągnie się nawet na początek 2017 r.

Trwałość deflacji jest zaskakująca w świetle dobrej koniunktury na rynku pracy i programu 500+, który przecież został uruchomiony już dwa miesiące temu. Ta kombinacja miała, jak sądzili niektórzy, doprowadzić do konsumpcyjnego boomu. Dlaczego go nie widać?

M.K.: Efekty 500+ zobaczymy raczej w II połowie roku. Do 1 lipca można jeszcze było składać wnioski o wypłatę świadczeń zaległych, tj. przysługujących od uruchomienia programu. Są już zresztą pewne dowody na to, że konsumpcja za sprawą programu 500+ przyspiesza, np. wzrost liczby rejestrowanych aut czy większe zainteresowanie koloniami dla dzieci.

I.M.: Możliwe, że pieniądze z 500+ w pierwszej kolejności zostały przeznaczone na spłatę zadłużenia gospodarstw domowych.

G.M.: Wzrost konsumpcji stopniowo przyspiesza i pozostanie głównym motorem gospodarki. To niestety, nie jest optymalna struktura wzrostu na dłuższą metę.

Część ekspertów ostrzegała, że 500+ doprowadzi do spadku aktywności zawodowej kobiet. Można już powiedzieć, na ile uzasadnione były te obawy?

M.K.: Na razie widzimy i słyszymy, że niektóre sieci handlowe, aby zapobiec odejściom z pracy, podnoszą płace relatywnie mało zarabiającym pracownikom.

I.M.: Gdyby się potwierdziło, że 500+ prowadzi do spadku aktywności zawodowej kobiet, to będzie trzeba ten program wygasić. Oczywiście nie nominalnie, tylko realnie, nie waloryzując świadczeń. Bo to byłby efekt bardzo niepożądany. I bez tego zbliżamy się do momentu, gdy zatrudnienie w Polsce zacznie maleć z powodów demograficznych. W takiej sytuacji nie będziemy w stanie utrzymać tempa wzrostu na poziomie 3,5 proc., tylko raczej 2,5 proc. Nie mówię o latach 2017–2018, tylko kolejnych, gdy niekorzystne trendy demograficzne zbiegną się z okresem, gdy Polska będzie dostawała mniej funduszy z UE.

M.K.: Zgadzam się, że rynek pracy w Polsce stoi przed bardzo dużymi wyzwaniami. Jeśli 500+ nie zwiększy liczby urodzeń, to nie poradzimy sobie bez napływu imigrantów. Problem w tym, że wiele krajów liczy na imigrantów, więc ostatecznie może się okazać, że ich pozyskanie też będzie problemem.

G.M.: Właśnie dlatego powinniśmy dążyć do wzrostu aktywności zawodowej. Tymczasem rząd myśli o obniżce wieku emerytalnego, a program 500+, jak już mówiliśmy, może osłabiać aktywność zawodową ludzi w mniej zamożnych regionach kraju. A nawet tam, gdzie formalnie jest dwucyfrowe bezrobocie rejestrowane, firmy już dziś mają problemy ze znalezieniem pracowników.

J.J.: Trzeba sobie jednak zdawać sprawę, że program 500+ może też wspierać aktywność zawodową kobiet, np. skłaniając je do zapłacenia za opiekę nad dziećmi.

Podsumujmy: co czeka polską gospodarkę w najbliższych kilku kwartałach?

G.M.: W horyzoncie roku utrzymamy się na ścieżce solidnego wzrostu. Do 4 proc. pewnie nie dojdziemy ze względu na otoczenie zewnętrzne, ale stabilizacja na poziomie 3,5 proc. też jest dobrym wynikiem. Szkoda tylko, że nasz wzrost napędzany jest głównie konsumpcją, co z jednej strony jest rezultatem dobrej koniunktury na rynku pracy, a z drugiej luźną polityką fiskalną. Głównym zagrożeniem dla nas jest otoczenie zewnętrzne, negatywnie oddziałujące na nastroje przedsiębiorców.

M.K.: Mam podobne wnioski. Na początku br. byłam nieco większą optymistką. Teraz nie sądzę, aby wzrost PKB powyżej 3,5 proc. był realny. Gospodarkę hamować będzie, niestety, niewystarczający poziom inwestycji.

I.M.: Ja nie widzę czynników, które mogłyby wybić polską gospodarkę z obecnej ścieżki wzrostu w tempie 3,5 proc. Ale jeśli miałoby do tego dojść, to raczej byłoby to wybicie w dół. Nie wykluczam, że pogarszająca się atmosfera wokół Polski, wstrzymywanie się zachodnich firm z inwestowaniem u nas, w połączeniu z nie najlepszą perspektywą światowej gospodarki sprawią, że w najbliższych czterech–sześciu kwartałach będziemy się rozwijali raczej w tempie 3 proc. niż 3,5 proc.

G.M.: Mnie bardziej martwi dłuższy horyzont, powiedzmy pięcioletni, gdy zderzymy się z barierą demograficzną, a środki z UE przestaną napływać. Na dodatek będziemy mieli ograniczone możliwości pobudzenia gospodarki, bo deficyt budżetowy będzie wysoki, a stopy procentowe niskie. Dlatego już dziś trzeba myśleć, co z tym zrobić.

J.J.: Sądzę, że rząd właśnie o tym myśli, ale na razie mamy z tego powodu mnóstwo dodatkowej niepewności. Nie zmieniam znacząco swojego dotychczasowego scenariusza. Biorąc pod uwagę otoczenie międzynarodowe, wzrost gospodarczy w Polsce jest nadal solidny. Niespodzianka in minus w postaci większego od oczekiwanego spadku dynamiki inwestycji jest nadal częściowo kompensowana nadwyżką w handlu zagranicznym. Mamy natomiast do czynienia z wyjątkowo dużą niepewnością związaną z decyzjami politycznymi. Odnosi się to zarówno do sytuacji międzynarodowej, jak i krajowej.

Rz: Wiceminister finansów Leszek Skiba ocenił, że Brexit zmniejszy temp wzrostu polskiej gospodarki około 0,1–0,2 pkt proc. w tym i przyszłym roku. Wicepremier Mateusz Morawiecki powiedział, że będzie to raczej 0,5–1 pkt proc., ale w latach 2017–2018. Czy wobec ogromnej niepewności co do tego, jakie będą konsekwencje brytyjskiego referendum w sprawie przynależności do UE, takie szacunki mają sens?

Monika Kurtek: Brexit to w historii UE wydarzenie bez precedensu, więc bardzo trudno jest oszacować jego wpływ na gospodarkę brytyjską, europejską i w efekcie polską. Wiemy tylko tyle, że będzie to wpływ negatywny. Mnie bardziej niepokoi wpływ pośredni Brexitu niż bezpośredni.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Dane gospodarcze
GUS podał dane o inflacji w marcu. Niższa niż się spodziewano
Dane gospodarcze
Polacy w lepszych nastrojach konsumenckich. Ale plany zakupowe skromne
Dane gospodarcze
Członkini RPP Iwona Duda: Nie widzę szans na obniżki stóp procentowych w tym roku
Dane gospodarcze
Popyt konsumpcyjny w górę, inflacja w dół
Dane gospodarcze
Ludwik Kotecki z RPP: Inflacja może wzrosnąć już w kwietniu-czerwcu