Szybko zapomnimy o trwającej blisko 2,5 roku deflacji, czyli okresie spadku cen detalicznych. W styczniu ceny już rosły, i to aż o 1,8 proc., licząc rok do roku – szacują analitycy Ministerstwa Rozwoju. W grudniu wzrost wynosił tylko 0,8 proc. i był wyraźnie wyższy od prognoz ekonomistów.
Podstawową przyczyną skoku cen był wzrost kosztów paliw. W ciągu roku zdrożały one o blisko 9 proc., czyli najwięcej od października 2012 roku. Ceny żywności i napojów bezalkoholowych, czyli kategorii towarów która ma największy udział w wydatkach statystycznego gospodarstwa domowego , rosły wolniej, o 2,5 proc. To i tak jednak największa ich zwyżka od września 2013 r.
Zdaniem ekonomistów w kolejnych miesiącach inflacja jeszcze przyspieszy i może przekroczyć 2 proc. W II półroczu powinna jednak przyhamować. Jeśli ceny paliw i żywności nie będą dalej rosły (a w przypadku ropy takie są oczekiwania analityków), inflacja liczona w skali roku ustabilizuje się na poziomie ok. 1,6 proc.
To, czy ceny wtedy przestaną rosnąć, będzie w dużej mierze zależało od ich wpływu na płace. W 2016 r. zarobki wzrosły nominalnie o ponad 4 proc., ale ich siła nabywcza dzięki deflacji zwiększała się w tempie ponad 5 proc. W tym roku wzrost płac zapewne przyspieszy, ale raczej nie na tyle, żeby utrzymać ich realną dynamikę na ubiegłorocznym poziomie.
– Presja płacowa i tak jest już bardzo silna, co wynika z sytuacji na rynku pracy: pogłębiającego się niedoboru pracowników i ich coraz silniejszej pozycji w negocjacjach z pracodawcą – wskazuje Łukasz Kozłowski z organizacji Pracodawcy RP. Gdyby pracownicy zażądali większych podwyżek, efektem zapewne byłaby szybsza inflacja.