UE powinna przemyśleć, czy w tych niespokojnych czasach nie należałoby wyłączyć wydatków na politykę obronną poza obowiązujący limit deficytu sektora finansów publicznych – oświadczył w piątek podczas konferencji w Akademii Leona Koźmińskiego wicepremier Mateusz Morawiecki. Powtarzając propozycję, którą po raz pierwszy przedstawił dwa dni wcześniej na Warszawskim Forum Bezpieczeństwa, dał do zrozumienia, że traktuje ją poważnie.
Ale ekonomiści nie zostawiają na niej suchej nitki. – To pomysł nieodpowiedzialny – powiedział „Rzeczpospolitej" eurodeputowany Dariusz Rosati. – Nierealistyczny, bezzasadny – dodał Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu. Podobny pomysł przedstawiła wiosną 2015 r. Platforma Obywatelska.
Traktat z Maastricht zobowiązuje kraje UE do utrzymywania deficytu sektora finansów publicznych poniżej 3 proc. PKB, a długu publicznego poniżej 60 proc. PKB. Na mocy tzw. paktu stabilizacji i wzrostu państwa, które łamią te reguły, są obejmowane procedurą naprawczą, a jeśli nie przynosi ona skutków, grożą im sankcje, z karami finansowymi włącznie.
Morawiecki zapewnił, że rząd będzie utrzymywał deficyt w granicach unijnego limitu, ale spróbuje „inspirować zmiany". Z jednej strony chodzi o bezpieczeństwo w niespokojnych czasach, a z drugiej – jak tłumaczył wicepremier – wydatki na obronność mogą sprzyjać innowacyjności gospodarki.
Gdyby propozycja została w UE przyjęta, rząd mógłby bez narażania się na sankcje utrzymywać deficyt na poziomie przekraczającym 5 proc. PKB. Po zmianach z końca ub.r. ustawa o przebudowie i modernizacji technicznej oraz finansowaniu sił zbrojnych zobowiązuje bowiem rząd do przeznaczania na obronność co najmniej 2 proc. PKB.