Pseudoekolodzy, którzy nauczyli się żyć z szantaży

Pomysł na biznes mają prosty: pojawiają się tam, gdzie budowę zaczyna większy gracz i próbują ją zatrzymać. Odstępują od protestu za drobne 100, 200, 300 tys. zł, a nawet 3 miliony i ... idą na inną budowę.

Aktualizacja: 15.10.2016 17:51 Publikacja: 15.10.2016 16:39

Foto: PZFD

Szantaże i żądanie pieniędzy - komentarz wideo

Byli i są deweloperzy (nawet bardzo duże i znane spółki), którzy płacili i płacą różnym organizacjom sąsiedzkim czy pseudoekologicznym za to, by mieć święty spokój. Nie wszystkie firmy godzą się jednak na to. A jeśli się godziły, nie chcą już płacić haraczu.

"Widzimy szereg błędów..."

Zwykle zaczyna się niewinnie: firma składa dokumenty niezbędne do uzyskania pozwolenia na budowę w urzędzie i czeka na sygnał od urzędników.

Szybko odzywa się jednak mecenas reprezentujący grupę sąsiadów lub miłośników natury i wskazuje na "szereg błędów i uchybień w dokumentacji", a następnie zaczyna tzw. negocjacje z inwestorem. Obiecuje, że nie zgłosi znalezionych w dokumentach odstępstw do urzędu, jeśli otrzyma od dewelopera stosowną kwotę.

Ile żądają prawnicy pseudoekologów i za co? Obok prezentujemy zeskanowane przez jednego z deweloperów dokumenty "porozumień" oraz zapis nagranej umowy z szantażystami.

Pewien prawnik mówi, że jego mocodawcy żądają od inwestora - za "pogorszenie widoku" - 300 tys. zł. Sugeruje, że jeśli jego klienci nie dostaną tego odszkodowania, to kłopoty będą mieli klienci dewelopera z powodu zatrzymania budowy. Taka rozmowa została nagrana przez szantażowaną firmę. Jest także film wideo.

Haracz w pakiecie

Jeden z szefów firmy deweloperskiej opowiada, że kilkakrotnie był szantażowany. Usłyszał, że jeśli nie zapłaci przy tej inwestycji, to i tak zapłaci przy następnej. Może więc kupić sobie spokój na budowie w pakiecie - tak jest taniej.

- To przykład ekoterroryzmu. Takie działania bazują na wykorzystywaniu pozornego dbania o środowisko naturalne do wyłudzania pieniędzy. Inwestor musi zapłacić albo nieuczciwa organizacja włącza się do prowadzonych postępowań administracyjnych i przy pomocy odwołań blokuje budowę jego inwestycji - tłumaczy Konrad Płochocki, dyrektor generalny Polskiego Związku Firm Deweloperskich.

Dodaje, że na podobnej zasadzie, wykorzystując niewłaściwe przepisy, próbują działać niektórzy prawnicy. Uzyskują pełnomocnictwa od sąsiadów inwestycji i żądają pieniędzy.

- Inwestor może udowadniać swoje racje w sądzie, ale traci czas. Takie propozycje wielokrotnie słyszeli polscy deweloperzy. Winne są obecne regulacje prawne, które dopuszczają do takich sytuacji - mówi Konrad Płochocki. - Problemy wynikają z luk prawnych, które wykorzystują pseudoekolodzy lub nieuczciwi pełnomocnicy. Zmiana prawa i dostosowanie przepisów do rzeczywistości to podstawa, która może ukrócić nieuczciwy proceder - podkreśla.

Szantaże i żądanie pieniędzy - komentarz wideo

Byli i są deweloperzy (nawet bardzo duże i znane spółki), którzy płacili i płacą różnym organizacjom sąsiedzkim czy pseudoekologicznym za to, by mieć święty spokój. Nie wszystkie firmy godzą się jednak na to. A jeśli się godziły, nie chcą już płacić haraczu.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Nieruchomości
Rząd przyjął program tanich kredytów. Klienci już rezerwują odpowiednie mieszkania
Nieruchomości
Wielki recykling budynków nabiera tempa. Troska o środowisko czy o portfel?
Nieruchomości
Opada gorączka, ale nie chęci
Nieruchomości
Klienci czekają w blokach startowych
Nieruchomości
Kredyty mieszkaniowe: światełko w tunelu