A my uważamy, że kontrola społeczna jest szkodliwa dla inwestycji. Jesteśmy przekonani, że miejsca, gdzie żyjemy, ich otoczenie, są dla nas ważne. Wynika to z emocji wpisów na forach internetowych, skuteczności reklam deweloperów, jest też potwierdzane badaniami. CBOS w ankiecie w 2014 r. wykazał, że bardzo się interesujemy wyglądem budynków, placów i zabudowy miejsc, gdzie mieszkamy lub bywamy, i zwracamy na nie uwagę.
Aż 91 proc. spośród nas tak deklaruje. Może dlatego, że uważamy, że lepiej się wtedy pracuje, tak jest dla 98,5 proc. z nas. Lepiej się czujemy w ładnej zabudowie i otoczeniu, tak uważa 97,8 proc. Jesteśmy też gotowi przeznaczać publiczne pieniądze na elewacje budynków publicznych (10,8 proc. z nas), na ich jakość i wyposażenie (20,4 proc.), place i ich wygląd (11,1 proc.), parki (6,2 proc.), na jakość chodników i ulic (23 proc.).
Czyli wspólne jest ważne. Ale gdyby ktoś wybudował budynek, który nie pasuje do naszego najbliższego ładnego otoczenia, to aż 41 proc. z nas (o 5 pkt proc. więcej niż w 2010 r.), uważa, że ma on do tego prawo, bo jest właścicielem gruntu, na którym buduje. Tylko 14,1 proc. było gotowych na referendum lokalne, a 29,9 proc. chciało mieć lokalne przepisy, które by to regulowały. Skąd ten brak solidarności wobec naszego otoczenia? Jak odbudować wspólnotę odpowiedzialności miejsca? Bo przecież wartość naszego gruntu nie jest naszą zasługą. Jest rezultatem działania poprzez inwestycje w infrastrukturę miejską, ale także w jakość architektury budynków i krajobrazu w naszym otoczeniu.
A więc starań naszych sąsiadów, naszej wspólnoty samorządowej. Może dlatego w USA nowe inwestycje, nawet domy jednorodzinne, muszą być opiniowane co do ich jakości przez wspólnotę sąsiedzką. A my uważamy, że kontrola społeczna jest szkodliwa dla inwestycji. Mamy chyba też nikłe poczucie relacji pomiędzy podatkami, które płacimy z racji przeznaczenia naszego gruntu na cele urbanistyczne, i może zbyt małe możliwości działania na rzecz wspólnych inwestycji.