Słowo „metropolitalność" pojawia się jako cudowne rozwiązanie naszych codziennych problemów życia miejskiego dla prawie 40 proc. mieszkańców Polski. Trud dojazdu do pracy, a może jej braku. Poczucia, że miasto, miejsce, gdzie żyjemy, jest niewystarczające i że rozwiązanie naszych problemów jest gdzie indziej. Szukamy więc cudownych rozwiązań tam, gdzie w gruncie rzeczy potrzebna jest gotowość do współpracy między ludźmi i ich instytucjami, czyli samorządem. Już 10 lat temu badania CBOS dla obszaru metropolii Warszawy wskazały, że wartością jej istnienia jest transport publiczny, możliwość komunikacji. Tak jest nie tylko w Polsce, to istota funkcjonowania obszarów metropolitalnych Stuttgartu, Berlina, Londynu. Już plan Wielkiego Londynu z 1919 zakładał powiązania systemem komunikacji publicznej miasta opartego na idei miast ogrodów i ówczesnego rozwoju transportu szynowego. Sieć kolejowa jest traktowana jako podstawowa wartość wspólna dla obszaru metropolitalnego Warszawy, tak uważa ponad 86 proc. mieszkańców jej obszaru, podobnie koordynacja transportu – 84 proc., czy wspólny bilet – 81 proc. Ten zresztą już w międzyczasie w Warszawie wprowadzony, działa skutecznie, tak samo jak i na Śląsku. Dla 69 proc. ważna jest informacja o rozwoju gospodarczym, dla 58 proc. planowanie przestrzenne, ale instytucje kultury to już tylko 50 proc. Granicą metropolitalności jest więc w gruncie rzeczy ekonomia transportu miejskiego. Więc to potrzeba, a może konieczność naszej ruchliwości wyznacza obraz współczesnego obszaru miejskiego, jego metropolitalność. Ale współczesne miasto zaczyna się zmieniać, jest inne, kiedy zaczynamy w coraz większym stopniu używać smartfonów i innych gadżetów społeczeństwa informacyjnego. Granice metropolitalności zaczynają się rozmywać, stają się płynne. Bo choć dla ponad 50 proc. mieszkańców Warszawy granice metropolitalne to miasto stołeczne i otaczające je gminy, to dla ludzi młodych dzisiaj metropolitalność to coś znacznie szerszego. To poczucie wolności. W gruncie rzeczy mogą pojechać i spędzić wieczór w klubie na Piotrkowskiej w Łodzi, gdzie clubbing zresztą tańszy, lub na wybrzeżu wpaść do Sopotu, bo jest szybki transport, wygodny dojazd koleją. A może po prostu podskoczyć samolotem do Londynu czy do Barcelony. Świat dzisiaj ma inny wymiar metropolitalności, wielowymiarowy. Oczywiście dla tych, których na to stać. Czy więc technologie transportu, jego cena, inteligentny bilet, dostępność, a może przyszła wirtualność świata zawężą nam potrzebę granic. Ale to jednak nasza świadomość buduje granice. Bo gdy głównym zagrożeniem możliwego funkcjonowania metropolii dla ponad 30 proc. mieszkańców jest niechęć do współpracy między miastami i gminami, a dla prawie 26 proc. brak u mieszkańców myślenia i działania w skali całości obszaru i jednocześnie dla ponad 27 proc. mieszkańców gmin podwarszawskich to obawa przed dominacją Warszawy. To lęk i zanik solidarności gminnej stają się granicami. Wirtualnymi, ale skutecznymi. Bo brak regulacji prawnych to przeszkoda tylko dla 17 proc. Skąd więc ten lęk? Może ze słabości gminy, jako tego szczególnego miejsca, w którym możemy bez obaw realizować nasze potrzeby i marzenia. Bo metropolitalność musi być osadzona na trwałym fundamencie. Jest nim właśnie gmina, jej samorząd i zdolność do pełnienia usług publicznych i realizowania oczekiwań tych mieszkańców, którzy w niej mieszkają, głosują, płacą dla niej podatki. Przy czym nawet nie zdają sobie sprawy, że prawie 49 proc. ich podatku PIT w mieście na prawach powiatu, a każdej innej gminie ponad 37 proc. jest jej dochodem. A podatki to lokalne drogi, szkoły, parki miejskie, to dostępne mieszkania. Dla 24 proc. mieszkańców to właśnie mieszkania są na czwartym miejscu ważności. Po obwodnicach, drogach lokalnych i wspólnym bilecie. A więc tym wszystkim, co decyduje o mobilności. Bo dostęp do mieszkania jest też wyrazem wolności wyboru. Nie szukajmy więc ułudy prawnej przymusu administracyjnego w wymiarze metropolitalnym, bo odbudowa solidarności gminnej jest możliwa tylko poprzez wolność lokalnego wyboru i gotowość do współpracy każdego z nas.