Brytyjczycy zdają się żałować decyzji z 23 czerwca. Opublikowany we wtorek sondaż Fundacji Bertelsmanna pokazuje, że poparcie dla członkostwa w Unii w ostatnich miesiącach wzrosło z 49 do 56 proc. Do tego stopnia, że były premier Tony Blair mówi o możliwości rozpisania drugiego referendum i chce utworzyć instytut, który zająłby się promocją idei integracji.
Nastroje nad Tamizą się zmieniają, bo zamiast obiecanych przez przywódców obozu Brexitu „niezwykłych możliwości dla naszego kraju" jest rosnąca niepewność. Zdaniem Credit Suisse z powodu załamania kursu funta wobec dolara o ok. 17 proc. wartość majątku Brytyjczyków spadła o 1,5 bln dol. Nowe inwestycje wstrzymują przedsiębiorstwa, a banki zastanawiają się, czy przenieść się na kontynent.
– Theresa May obiecuje rzeczy niemożliwe do pogodzenia. Z jednej strony mówi o „przejęciu pełnej kontroli nad imigracją", z drugiej o „utrzymaniu dostępu do jednolitego rynku, szczególnie dla usług finansowych i montowni samochodów". Tak oto od pięciu miesięcy kręcimy się w kółko – mówi „Rz" Ian Bond, dyrektor w londyńskim Center for European Reform (CER).
W rządzie ścierają się nie tylko dwie wizje Brexitu, ale także dwie frakcje, które je reprezentują. Za twardym rozwodem z Unią opowiada się szef brytyjskiego MSZ Boris Johnson, minister handlu Liam Fox i sekretarz urzędu ds. wyjścia kraju z Unii David Davis. Jak najwięcej związków z Unią chciałby zachować minister finansów Philip Hammond. To on trzyma rękę na budżecie kraju i jeśli nie zgodzi się na zwiększenie wydatków państwa w przyszłym roku, Wielka Brytania może wejść w recesję z powodu komplikujących się stosunków z Unią.
Między tymi dwoma frakcjami May wije się jak piskorz. W poniedziałek, występując na kongresie federacji brytyjskiego biznesu CBI, premier dała do zrozumienia, że możliwe jest „przejściowe" porozumienie z Unią, aby uniknąć efektu „spadku w przepaść", gdy Wielka Brytania przestanie być członkiem Unii, ale jeszcze nie wynegocjuje nowych regulacji.