Bugaj: Nie wchodzić do strefy euro

Polska powinna przedstawić program reformy Unii, który zakłada, że obywatele krajów UE nie są gotowi zaakceptować ewolucji w kierunku europejskiej federacji – pisze ekonomista.

Aktualizacja: 28.06.2016 14:58 Publikacja: 27.06.2016 18:07

François Hollande, Angela Merkel, Martin Schulz i Jean-Claude Juncker należą do czołowych orędownikó

François Hollande, Angela Merkel, Martin Schulz i Jean-Claude Juncker należą do czołowych orędowników federalizacji UE

Foto: AFP

Po decyzji Brytyjczyków o opuszczeniu Unii Europejskiej niektórzy komentatorzy oskarżyli Davida Camerona, że – powodowany wewnątrzpartyjnymi grami – naraził Europę na perturbacje. Ale warto – nawet trzeba – spojrzeć na brytyjskie referendum jak na rodzaj testu sprawdzającego kondycję UE.

Test nie wypadł pozytywnie, ale nawet gdyby proporcje głosów były inne, to przecież nie przekreślałoby to często formułowanej diagnozy, że bardzo wielu obywateli Unii z jej stanu obecnego nie jest zadowolonych. Nie wydaje się to dziwne. Kolejne decyzje pogłębiające poziom integracji miały formalną demokratyczną sankcję, ale były de facto przez dominujące polityczne elity i brukselską biurokrację „wyłudzane".

Po jednoznacznym odrzuceniu projektu konstytucji przepchnięty został traktat lizboński niewiele różniący się od projektu konstytucji. Powstały urząd „prezydenta UE" i unijna służba dyplomatyczna. Co może najważniejsze, ustanowiony został znaczny zakres decyzji podejmowanych poza konsensusem (na ogół kwalifikowaną większością). Wcześniej duża część krajów Unii utworzyła strefę wspólnego pieniądza. W sumie, w ostatnich dwu dekadach zrobiony został znaczący krok w kierunku realnie federalnej formuły UE. Dziś widać (akceleratorem jest sprawa uchodźców oraz problemy z Grecją), że nie ma przyzwolenia co najmniej znacznej części obywateli Unii na tę ewolucję.

Jednak tej oceny nadal nie podziela wielu polityków i komentatorów, którzy skłonni są brytyjskie referendum potraktować jak wypadek przy pracy i zalecają dalszy (nawet przyspieszony) marsz w kierunku faktycznej federacji. Gdyby ich punkt widzenia przesądził o kierunku ewolucji Unii po brytyjskim wystąpieniu z niej, nieuchronnie pogłębiłoby to podziały w UE. To niestety scenariusz wysoce prawdopodobny.

Przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schulz powiedział zaraz po wyborach „Gazecie Wyborczej": „Siedem krajów spoza Eurolandu, w tym Polska, powinno (...) dążyć do unii walutowej. To znaczy, że ta »prędkość« nie może się zamykać przed Polską i resztą". Jest wysoce prawdopodobne, że Polska może zostać postawiona przed dylematem: albo wstępujecie do „strefy" i zaakceptujecie wszystkie (obecne i przyszłe) uregulowania „federalne", albo lądujecie na marginesie.

Nie wydaje się, by Polska mogła (by było to w naszym interesie) dołączyć do jądra, akceptując taką jego ewolucję. Nie chodzi tu tylko – ani najbardziej – o uszczerbek na godności i prestiżu implikowany przez dalsze ograniczenie suwerennych kompetencji polskiego państwa. Problem w tym, że byłoby to po prostu dla rozwoju Polski niekorzystne. W szczególności – coraz mniej jest ekonomistów sądzących inaczej – za niecelowe czy zgoła szkodliwe uznać należy wstąpienie (choćby i w perspektywie kilkunastu lat) do strefy euro. Utrata zdolności kierowania własnym pieniądzem nie tylko pozbawia gospodarkę instrumentu regulowania jej międzynarodowej konkurencyjności, ale też stymulacyjnego oddziaływania na wzrost. Są już na to liczne empiryczne dowody, a przypadek grecki jest spektakularny. Mniejsze znaczenie ma – akcentowana przez PiS – kwestia unijnego „nadzoru" nad praktykowaniem demokracji, ale i ten problem istnieje.

Liczni polscy politycy w alarmistycznym tonie ostrzegają przed wylądowaniem naszego kraju w Unii drugiej prędkości, argumentując, że nie będzie nas przy stole decyzyjnym. To argument wątpliwy. Nie mamy szansy, by przy tym stole zająć miejsce blisko prezydium. To zatem kwestia raczej prestiżowa, a nie praktyczna. Pewnie też osobisty interes polityków aspirujących do europejskich stanowisk. Kłopot w tym, że – przynajmniej w długim okresie – lokalizacja Polski w grupie krajów drugiej prędkości może pozbawiać nas jakiejś części realnych korzyści z integracji: funduszy unijnych, swobodnego dostępu do jednolitego rynku, partycypacji w niektórych programach celowych, swobody przemieszczania się ludzi i towarów. Taka ewentualność chyba potencjalnie istnieje, ale nie jest ona przesądzona. Nie wydaje się, by racjonalną odpowiedzią polskiej polityki była antycypacyjna decyzja dołączenia (na pewno na niekomfortowych warunkach) do jądra ściślejszej integracji – zakładając, że ono się jednak ukształtuje (co pewne nie jest).

Realistycznie oceniając nasz potencjał wpływu na procesy decyzyjne w UE, Polska powinna jednak podjąć próbę wypracowania i przedstawienia europejskiej opinii publicznej programu reformy Unii. Programu podporządkowanego założeniu, że obywatele krajów UE nie są gotowi zaakceptować ewolucji w kierunku europejskiej federacji, ale akceptują pewne ograniczenia suwerenności swoich krajów. Programu, który akceptowałby możliwość ściślejszej integracji części krajów Unii, jednak pod warunkiem, że nie będzie to prowadzić do uszczuplenia praw tych krajów, które akceptują tylko pewien minimalny poziom integracji.

To się oczywiście nie może spodobać brukselskiemu establishmentowi, ale jest szansa, że zostanie dostrzeżone przez europejską opinię publiczną. Wydaje się, że jest obecnie sprzyjający czas, by o polskie interesy w Europie zabiegać, nie tylko (i nie najbardziej) orientując się na układ sił w brukselskim establishmencie, ale też by podjąć próbę dotarcia z naszymi racjami właśnie bezpośrednio do europejskiej opinii publicznej. Jeżeli przyjąć, że po brytyjskim referendum otwiera się szerzej okno na możliwość reform, to byłoby dobrze, żeby Polska przedstawiła w tej sprawie swój pomysł. Jeszcze lepiej, gdyby to był pomysł wspólny kilku krajów – może tych, które przystąpiły do UE razem z nami.

Polską rządzi PiS. Na pewno jednym z powodów jego sukcesu wyborczego były nadzieje części wyborców na mniej permisywną politykę wobec UE. Niestety, dotychczas ten kurs realizowano głównie w postaci ordynarnych wypowiedzi posłanki Krystyny Pawłowicz, a nasza opinia w Unii dołowała w konsekwencji autorytarnych ciągot obozu rządowego. Ale w reakcji na brytyjskie referendum Jarosław Kaczyński zgłosił postulat przygotowania nowego traktatu UE. To w jakiś sposób wydaje się zbieżne z wcześniejszymi wypowiedziami Donalda Tuska – sceptycznymi wobec ewolucji Europy w kierunku federacji. Być może po raz pierwszy powstaje więc możliwość współdziałania szerszego spektrum sił politycznych.

Postulat Kaczyńskiego wydaje się rozsądny, ale do dialogu daleko. No i czujność wykazuje policja poprawności politycznej. Komentator „Gazety Wyborczej" napisał: „Pod wrażeniem Brexitu [Jarosław Kaczyński] zaproponował Unii dyskusję nad nowym traktatem – co jest kolejnym sposobem na jej rozbicie". Warto jednak zauważyć, że od naszego wstąpienia do UE jej tożsamość zmieniła się dość radykalnie. Nie ma żadnego dobrego powodu, by właśnie teraz zrezygnować z postulowania jej reformy.

Autor jest ekonomistą i publicystą. Był posłem, współtwórcą i przewodniczącym Unii Pracy. W lutym br. wystąpił z Narodowej Rady Rozwoju przy prezydencie RP

Po decyzji Brytyjczyków o opuszczeniu Unii Europejskiej niektórzy komentatorzy oskarżyli Davida Camerona, że – powodowany wewnątrzpartyjnymi grami – naraził Europę na perturbacje. Ale warto – nawet trzeba – spojrzeć na brytyjskie referendum jak na rodzaj testu sprawdzającego kondycję UE.

Test nie wypadł pozytywnie, ale nawet gdyby proporcje głosów były inne, to przecież nie przekreślałoby to często formułowanej diagnozy, że bardzo wielu obywateli Unii z jej stanu obecnego nie jest zadowolonych. Nie wydaje się to dziwne. Kolejne decyzje pogłębiające poziom integracji miały formalną demokratyczną sankcję, ale były de facto przez dominujące polityczne elity i brukselską biurokrację „wyłudzane".

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Publicystyka
Flieger: Historia to nie prowokacja
Publicystyka
Kubin: Europejski Zielony Ład, czyli triumf idei nad politycznymi realiami
Publicystyka
Wybory samorządowe to najważniejszy sprawdzian dla Trzeciej Drogi
Publicystyka
Marek Migalski: Suwerenna Polska samodzielnie do europarlamentu?
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: Zamach pod Moskwą otwiera nowy, decydujący etap wojny