To oznacza, że Johnson będzie musiał teraz wystąpić do Brukseli o trzymiesięczną zwłokę w sprawie brexitu. Przyjęta wcześniej ustawa Hilary'ego Benna zobowiązuje do tego premiera, o ile nowe porozumienie z Unią nie zostanie zatwierdzone przez Izbę Gmin do 19 października.

Głosowanie w sprawie brexitu odroczone

Trudno jednak mówić o przełomowym sukcesie zwolenników pozostania Wielkiej Brytanii w Unii. Wygląda to raczej na coraz bardziej desperacką batalię przeciw brexitowi.

Johnson zapowiedział, że na początku przyszłego tygodnia przedstawi w Izbie Gmin wskazane przepisy wykonawcze. Powtórzył także, że 31 października kraj wyjdzie z Unii. Co prawda potwierdził, że prześle list do Brukseli z prośbą o zwłokę. Ale w tym samym zdaniu przyznał, że wątpi, aby była ona przyjęta przez przywódców UE. I faktycznie, wielu z nich chce, aby trwająca od trzech i pół roku brexitowa saga wreszcie dobiegła końca.

Johnson przegrał sobotnie głosowanie bo przeciw niemu stanęło 10 posłów Demokratycznej Partii Unionistycznej (DUP). Ich racje są poważne. W Izbie Gmin wskazywali, że prawdziwa granica celna będzie teraz przebiegać w poprzek Morza Irlandzkiego de facto oddzielając Irlandię Północną od Wielkiej Brytanii. Ponieważ w Ulsterze będą stosowane unijne normy towarowe i stawki celne, na które Londyn nie będzie miał wpływu, Belfast będzie w naturalny sposób ciążył ku Dublinowi - wskazał nie bez racji szef klubu DUP w Izbie Gmin, Sir Jeffrey Donaldson.

Nie koniec na tym. Tak, jak Irlandia Północna, w jednolitym rynku chce też pozostać Szkocja. - Zostaliśmy przez brytyjski rząd zlekceważeni. Chcemy niezależnego, szkockiego państwa - przekonywał lider Szkockiej Partii Narodowej (SNP) w parlamencie, Ian Blackford.

W dłuższym okresie ceną brexitu może więc być utrata przez Zjednoczone Królestwo dwóch kluczowych prowincji. A jednak brytyjska scena polityczna jest dziś tak rozchwiana, że mimo tak wysokiej, potencjalnej ceny, Johnson ma całkiem spore szanse, aby w przyszłym tygodniu zdobyć poparcie dla swojego planu. W czasie sobotniej debaty poparł go tak lider pro-europejskich torysów Sir Kenneth Clarke jak i przywódca eurosceptycznej frakcji ugrupowania Jacob Rees-Mogg. Premier jest też u progu przekonania do umowy rozwodowej kilkunastu deputowanych Partii Pracy, którzy pochodzą z okręgów, gdzie masowo głosowana w referendum z 2016 r. za wyjściem z Unii. To powinno mu dać minimalną większość nawet bez głosów DUP.

Brak zdecydowanej większość będzie jednak oznaczał jeszcze głębszy podział brytyjskiego społeczeństwa. Wielka Brytania ma wciąż sporą szansę na wyjście z Unii za 12 dni. Ale rany po tym rozwodzie będzie lizała nieporównanie dłużej.