Faktem jest, że Niemcy odgrywały od dawna decydującą rolę w UE. Nie ulega jednak wątpliwości, że są unijnym hegemonem wbrew własnej woli, zdając sobie sprawę, że eksponowanie roli przywódczej skończyłoby się na przypomnieniu Niemcom niechlubnej przeszłości. W dodatku Niemcy miały Europie do zaoferowania model pogłębionej integracji, oparty niejako na federalnej strukturze samej RFN. Takie myślenie jest jednak w defensywie, co najmniej od czasu kryzysu finansowego ostatnich lat i umacniania się tendencji nacjonalistycznych i populistycznych w Europie.
Jednak to od Berlina oczekuje się obecnie działań mających zapobiec dalszej dekompozycji UE. Niemiecka elita polityczna miała czas na przygotowanie się do nowych zadań i już w najbliższym czasie okaże się, czy go właściwie wykorzystała.
Wolfgang Scheuble, minister finansów twierdzi, że Europa musi zareagować na Brexit ”jak najlepiej”, co oznacza zwarcie szeregów w obliczu nowych wyzwań. Chodzi o zacieśnienie współpracy nie tylko w ramach tzw. jądra UE czy szerszej strefy euro. I to w warunkach, gdy nie ma już mowy o tandemie francusko-niemieckim, który miałby nadawać ton nowej UE. Francja jest za słaba i staje się powoli petentem Niemiec, tracąc pozycję równorzędnego partnera.
Dlatego w koncepcjach niemieckich politologów mowa jest nierzadko o budowie pod przywództwem Niemiec skonsolidowanej grupy państw, która miałaby zastąpić ”motor” francusko-niemiecki. W takim gronie musiałaby się znaleźć Polska jako największy kraj Europy Środkowej, nieodzownej dla dalszego funkcjonowania UE.
Taka koncepcja zakłada jednak, że wraz z umacnianiem pozycji Niemiec w UE Berlin musiałby przyjąć na siebie jeszcze większe zobowiązania finansowe, będąc od dawna największym płatnikiem netto w Unii. Nie ulega wątpliwości, że obywatele Niemiec nie wyrażą na to zgody.