29-letni Ukrainiec należy do ścisłej elity, choć na zawodowym ringu stoczył dopiero dziewięć walk. W trzeciej z nich został mistrzem świata wagi piórkowej, w siódmej w superpiórkowej. Nikt wcześniej w takim tempie nie sięgał po prestiżowe trofea. A przecież mógł być rekordzistą absolutnym, gdyby w drugiej zawodowej walce pokonał doświadczonego Meksykanina Orlando Salido i zabrał mu pas WBO kategorii piórkowej. Zdaniem wielu fachowców był minimalnie lepszy, ale sędziowie uznali inaczej.
Nic dziwnego, że Łomaczenko (8-1, 6 KO) chce rewanżu. Salido miał być jego kolejnym rywalem, ale negocjacje utknęły w martwym punkcie, stąd zmiana przeciwnika. Gdyby porównywać tylko suchy bilans, to na papierze Kolumbijczyk Miguel Marriaga (25-2, 21 KO) prezentuje się nie gorzej, ale w ringu różnica na korzyść Ukraińca będzie zauważalna gołym okiem.
Jeśli promujący Łomaczenkę 86-letni Bob Arum mówi, że nie spotkał nigdy takiego talentu, to nie można przejść obok takiej deklaracji obojętnie. Arum przez ostatnie pół wieku widział wszystko co najważniejsze w zawodowym boksie, i jeśli nawet trochę przesadza, to niewiele.
Trenowany przez ojca, Anatolija, Wasyl Łomaczenko jest bez wątpienia kimś wyjątkowym. 396 wygranych walk w karierze amatorskiej i tylko jedna porażka, w finale mistrzostw świata w Chicago (2007) ze znakomitym Rosjaninem Albertem Selimowem, mówią dużo. A to był dopiero początek sukcesów Wasyla, dwukrotnego mistrza olimpijskiego (Pekin 2008 – waga piórkowa i Londyn 2012 – w. lekka), mistrza świata i Europy, który teraz chce zostać najlepszym zawodowym pięściarzem w historii.
Mieszkający w Kalifornii Ukrainiec jest nie tylko piekielnie utalentowany, ale i bardzo ambitny, więc nie można wykluczyć, że dopnie swego. Musi jednak wygrywać z lepszymi niż Marriaga. Ma zresztą tego świadomość. – Mogę walczyć co miesiąc, za każdym razem z innym mistrzem świata. Nikogo się nie boję. W najbliższą sobotę w Los Angeles obiecuję szczególne atrakcje, coś czego wcześniej nikt nie widział – mówi tajemniczo.