Przed sobotnim pojedynkiem w Lincoln (Nebraska) tytuły organizacji WBC i WBO należą do 29-letniego Crawforda (31-0, 22 KO), a WBA i IBF do o pięć lat starszego Namibijczyka Indongo (22-0, 11 KO). Faworytem jest Amerykanin, ale obaj są niepokonani, obaj potrafią boksować i nokautować.
Ich walka będzie jednak w cieniu tego, co wydarzy się za tydzień w Las Vegas, gdzie wracający z emerytury Floyd Mayweather Jr zmierzy się z megagwiazdą MMA Conorem McGregorem. Ten cyrkowy pojedynek ma przynieść krociowe zyski, być może pobije rekordy finansowe sprzed dwóch lat, gdy Mayweather Jr wygrywał z Mannym Pacquiao.
Crawford, jeden z najlepszych pięściarzy bez podziału na kategorie wagowe, być może przyszła gwiazda pay-per-view, musi się z tym pogodzić, takie są prawa rynku. Mocno zwariowanego co prawda, ale widać rachunek ekonomiczny się zgadza, a ludzie chcą cyrku.
Crawford, jeśli chce myśleć o wielkich honorariach i sławie wykraczającej poza rodzinną Nebraskę, nie może przegrać, bo wtedy cały plan promotora Boba Aruma, który myśli już o jego walce ze zwycięzcą rewanżowego pojedynku Pacquiao – Jeff Horn, może się nie udać.
A byłoby szkoda, bo Crawford nie tylko gwarantuje w ringu najwyższy poziom, ale też dostarcza czegoś więcej, satysfakcji z samego faktu, że można go oglądać. Indongo też jest nietuzinkowym mistrzem, więc szykuje się w Lincoln wojna jakich mało.