32-letni Ward (30-0, 15 KO) jest ostatnim amerykańskim mistrzem olimpijskim w boksie (Ateny – 2004). Rok starszy Kowaliow (30-0-1, 26 KO) królem wagi półciężkiej, który niszczy jednego rywala po drugim. Pięć lat temu jego rodak Roman Simakow walki z Kowaliowem nie przeżył.
Dla Warda, który podobnie jak Rosjanin jest niepokonany na zawodowych ringach, będzie to debiut w Las Vegas. Poprzednie pojedynki na ogół toczył w rodzinnej Kalifornii. Ale w nowoczesnej, oddanej w tym roku T-Mobile Arena zdecydowana większość widowni też będzie oczywiście po jego stronie. Tyle że dla Kowaliowa to nie ma żadnego znaczenia. Wrogo nastawieni kibice nie przeszkadzali mu, gdy dwukrotnie wygrywał z Jeanem Pascalem w Kanadzie ani gdy odbierał mistrzowski pas, nokautując Nathana Cleverly'ego trzy lata temu w Cardiff.
Kowaliow, twardy człowiek z Czelabińska, ma tylko jeden cel. – Nie interesuje mnie, co robi Ward, w jakiej jest formie. Moim zadaniem jest go pokonać. I zrobię to – mówi pewny siebie „Krusher".
Ale Ward, który przez wiele lat panował w wadze superśredniej, też nie wyobraża sobie porażki. Ostatni raz przegrał, gdy miał 12 lat. Teraz obiecuje, że zabierze Kowaliowa w miejsca, w których mocno bijący Rosjanin nigdy nie był. – Potrafię uderzyć. Jak popełni błąd, to za niego zapłaci – obiecuje Amerykanin.
Stawką w tym pojedynku są pasy IBF, WBO i WBA Super kategorii półciężkiej należące do Kowaliowa. Ten, który wygra, może też liczyć na pierwsze miejsce w prestiżowym rankingu „bez podziału na kategorie wagowe – pound for pound".