Rząd PiS w praktyce wstrzymał nowe przetargi, oskarżając poprzedników o niedoszacowanie kosztów. Tylko program budowy autostrad i dróg ekspresowych ma być dwa razy droższy niż założone 100 mld zł. Urzędnicy siedzą teraz i zastanawiają się, które trasy zostawić, a z których zrezygnować. W tym czasie trwa gruntowna wymiana kadr w instytucjach nadzorujących inwestycje i odpowiedzialnych za absorpcję pieniędzy z UE. To kolejny powód opóźnień. W efekcie w październiku produkcja budowlano-montażowa zmalała aż o 20 proc. w skali roku. Po dziesięciu miesiącach jest niższa o 15 proc. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby nie deweloperzy i obecny boom w branży mieszkaniowej i biurowej.

Nie po raz pierwszy widać, że dla polityków budownictwo nie jest specjalnie istotne, choć to od niego zależy nasz skok cywilizacyjny. To właśnie ze względu na zły stan dróg i kolei przegrywaliśmy przetargi na lokalizacje fabryk samochodów i produkujemy ich już mniej nawet niż Słowacy.

Takie podejście nie ma barw partyjnych. W 2013 roku, gdy rosła dziura budżetowa, rząd PO–PSL lekką ręką ściął wydatki na trasy ekspresowe, o czym wiedzą dobrze choćby podróżujący między Warszawą a Krakowem.

Konsekwencje obecnych opóźnień mogą być bardzo poważne. Kiedy w końcu przetargi zostaną rozstrzygnięte, a potem na dobre ruszą budowy, często miną lata. Ten marazm długo jeszcze będzie ciążył gospodarce.