W końcu doszłam dlaczego – obrastamy przecież w kolejne urządzenia elektrycznych. W domu ciągle coś przybywa, a to nowy komputer dla dziecka, a to niezbędna drukarka, a to ekspres do kawy. Okazuje się zresztą, że to oczywiście domena nie tylko mojej rodziny. W sumie polskie gospodarstwa domowe posiadają już (według opracowania przygotowanego przez Pracodawców RP) ponad 200 mln urządzeń elektrycznych. I liczba ta będzie się zwiększać. Eksperci oszacowali w 2015 r., że rocznie kupujemy ok. 13 kg na jednego mieszkańca takich urządzeń, w krajach zaś Europy Zachodniej – ponad 20 kg.

Tymczasem to nie oświetlenie, ale właśnie urządzenia AGD i RTV są największymi pożeraczami prądu. W przeciętnym domu odpowiadają one aż za 54 i 27 proc. całego zużycia energii. Nic dziwnego, że jeśli Unia Europejska chce hasło elektrooszczędności wprowadzić także na poziomie codziennego życia mieszkańców, to musi zacząć właśnie od domowych sprzętów. Na pierwszy ogień poszły odkurzacze, i od września w sklepach nie można już kupić takich urządzeń o mocy wyższej niż 900 watów (czyli zużywających najwięcej prądu).

Problem w tym, że mniejsza moc zwykle oznacza, że przy sprzątaniu mieszkania trzeba się po prostu bardziej napracować. Są oczywiście odkurzacze idealne, które pobierają mało energii, a wciągają kurze jak szalone. Tyle że odpowiednio dużo kosztują. Polacy ruszyli więc do sklepów po zabronione od września, ale wciąż w miarę tanie okazy. Przedstawiciele Brukseli przekonują, że jej zakaz wyjdzie nam wszystkim na zdrowie, bo firmy zaczną inwestować w nowe, elektrooszczędne modele, a ich ceny w końcu spadną. Szkoda tylko, że nie można by było odwrócić kolejności zdarzeń, to znaczy najpierw mieć gotowe do wprowadzenia na rynek urządzenia nowej generacji, a dopiero potem zakazać sprzedaży tych starych.