Taką wizję radosnego, pozbawionego trosk życia na emeryturze fundowały (za nasze pieniądze) startujące pod koniec lat 90. XX wieku Otwarte Fundusze Emerytalne. Pierwsze lata ich działalności i zmasowanych kampanii reklamowych w walce o składki klientów były chyba jedyny okresem, gdy przeciętnemu Kowalskiemu emerytura mogła się kojarzyć z wygodnym, dostatnim życiem. Jednak ostatnie lata stopniowego demontażu OFE odzierały przyszłych emerytów ze złudzeń, co dodatkowo nasiliła kampania poprzedzająca podwyższenie wieku emerytalnego w 2013 r. Wtedy politycy i ekonomiści na wyścigi przekonywali, że emerytury z ZUS będą głodowe – co teraz zresztą potwierdzają przesyłane przez ZUS wyliczenia.

Czy w tej sytuacji może kogoś dziwić, że prawie ośmiu na dziesięciu Polakom emerytura kojarzy się źle – często z ubóstwem? Nie dziwi też dość wysoki odsetek (prawie 54 proc.) osób, które po osiągnięciu przywróconego teraz wieku emerytalnego nadal zamierzają pracować. Najczęściej po to, by dorobić do emerytury. W mniejszości są ci, którzy zamierzają pracować, by podwyższyć swoje świadczenia. Ten wydawałoby się nielogiczny wybór – bo przecież skoro mamy siły, rozsądek nakazuje dłuższą pracę w imię większej emerytury– może być podyktowany całkiem racjonalną strategią. Uczy jej przysłowie „lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu" dobrze współgrające z niskim kapitałem zaufania Polaków i naszą nieufnością do emerytur. Trudno się temu dziwić po kilkuletnich akcjach wokół OFE, w wyniku których klienci funduszy mają na koniec dostać nieco ponad jedną trzecią zgromadzonych tam środków.