Tyle że ambicje jednego regionu nie wystarczą, aby wykorzystać potencjał handlu z Chińczykami, jednocześnie unikając pułapek. Bez strategii współpracy z Państwem Środka opracowanej na szczeblu krajowym, a najlepiej unijnym, Łódź będzie bramą jednokierunkową.

Obecnie polsko-chińskie stosunki gospodarcze są mocno asymetryczne. Co więcej, ta asymetria się powiększa. W ubiegłym roku nasz deficyt w handlu z Chinami wyniósł 22 mld dol., podczas gdy trzy lata wcześniej nieco tylko przekraczał 17 mld. Polskie firmy sprzedały w 2016 r. na chińskim rynku towary warte zaledwie 1,9 mld dol. To oznacza, że pociągi towarowe na linii Łódź–Chengdu właściwie mogłyby kursować tylko w jedną stronę. Teoria ekonomii sugeruje wprawdzie, że taki deficyt handlowy z jednym partnerem nie jest niczym szkodliwym, nawet jeśli w jakiejś mierze jest wynikiem protekcjonizmu strony osiągającej nadwyżkę. Ale w praktyce brak równości partnerów psuje stosunki między nimi, szczególnie jeśli jeden – jak Chiny – jest podejrzewany o mocarstwowe ambicje.

Czy można coś zrobić, aby zrównoważyć import z Chin z eksportem w tamtym kierunku? Pekin przedstawia się dziś jako główny orędownik wolnego handlu, w zastępstwie Waszyngtonu, który pod rządami Donalda Trumpa zwrócił się ku protekcjonizmowi. Deklaracje chińskich przywódców nie zmieniają tego, że tamtejsze firmy cieszą się wsparciem państwa, na jakie większość europejskich spółek liczyć nie może. To nie oznacza, że Polska i UE powinny rewanżować się blokowaniem ekspansji chińskich firm. Wystarczy, aby zapewniały pomoc – np. informacyjną – swoim przedsiębiorcom, którzy chcą rozwijać działalność na Dalekim Wschodzie, a przede wszystkim zabiegały o likwidację istniejących tam barier dla zagranicznego biznesu.