Wskazywać na to może chociażby malejąca różnica między faktycznym bezrobociem (tym pokazywanym w Badaniach Aktywności Ekonomicznej Ludności) a bezrobociem rejestrowanym w tych regionach, gdzie problem z oficjalnym zatrudnieniem jest największy. Jeszcze kilka lat temu różnica, przykładowo w województwie warmińsko-mazurskim, była ogromna, bo sporo mieszkańców, choć gdzieś pracowało, to chętnie rejestrowało się w urzędzie pracy, by zyskać status bezrobotnego. Obecnie problem wciąż istnieje, ale jego skala znacznie spadła.

O wychodzeniu pracy z szarej strefy świadczyć też może – choć nieco paradoksalnie – tylko niewielki wzrost realnych dochodów z pracy najemnej w I kwartale tego roku, co pokazują badania NBP. To przedziwne zjawisko w obliczu wciąż rosnącego zatrudnienia i wynagrodzeń, ale może mieć swoje racjonalne wyjaśnienie. Być może część osób ma już dosyć harowania na czarno lub na umowę śmieciową. Być może wolą one nawet dostać trochę mniej do kieszeni, ale za to mieć poczucie pewnego bezpieczeństwa.

Pytanie jednak najważniejsze – co może skłaniać Polaków do porzucenie gospodarki cienia? Tu można snuć różne tezy, przykładowo taką, że to zasługa... programu 500+. Dodatki na dzieci mają nam dawać pewną stabilność finansową i poczucie, że na rynku pracy możemy negocjować lepsze warunki. Podobnie zadziałać mogło wprowadzenie przez rząd godzinowego wynagrodzenia czy objęcia składkami na ZUS umów-zleceń.

Inaczej mówiąc, widać efekty działań rządu. Ale to nie znaczy, że rząd może tylko sobie przypisać całą zasługę. Wydaje się, że najważniejsze, co nas może zachęcać do wyjścia z szarej strefy, to jednak bardzo dobra sytuacja na rynku pracy.