Obaj przywódcy dramatycznie tego potrzebowali. Donald Trump po spotkaniu z Putinem oskarżany jest ze wszystkich stron o zdradę, musi co rusz na Twitterze oznajmiać, że w niczym nie ustąpił rosyjskiemu przywódcy. Dlatego w tym momencie wojna handlowa z UE nie jest mu do niczego potrzebna. Planował co prawda wprowadzenie ceł na europejskie samochody przed jesiennymi wyborami do Kongresu, ale coraz bardziej stawało się jasne, że wcale nie musi to pomóc republikanom. Przemysł motoryzacyjny jak żaden inny bowiem jest włączony w globalne łańcuchy dostaw. Fakt, że Amerykanie kupują niemieckie bmw, nie oznacza, że zarabiają na tym tylko Niemcy. Bo zarabiają też Amerykanie, i nawet związki zawodowe z tej branży wcale ceł nie chcą. Poza tym takie środki karne wywołałyby rewanż ze strony Europy nieporównanie boleśniejszy niż ten, który był odpowiedzią na karne cła na stal i aluminium. A Bruksela pokazała, że umie uderzać precyzyjnie: w produkty eksportowane przez stany będące twierdzą republikanów.

Poza tym Jean-Claude Juncker też gotów był wiele zainwestować w powodzenie spotkania. Od dawna uważa się, że nie panuje nad Komisją Europejską, a potwierdzeniem tego miał być filmik nagrany w czasie kolacji przywódców na szczycie NATO dwa tygodnie temu. Widać tam było przewodniczącego najważniejszej unijnej instytucji, który chwieje się na nogach, a przed upadkiem ratują go pomocne ramiona prezydentów Portugalii i Ukrainy. Na rok przed końcem kadencji raczej nikt nie odwoła Junckera, ale jakiś sukces jest mu pilnie potrzebny. Szczególnie jeśli uratuje przed katastrofą Niemcy, bo to one byłyby główną ofiarą karnych ceł na samochody. Berlin od dawna sygnalizował gotowość do ustępstw na rzecz Waszyngtonu, a nie bez znaczenia dla strategii Junckera jest też fakt, że jego prawą ręką jest Martin Selmayr, niemiecki urzędnik popierany przez chadecką partię kanclerz Angeli Merkel. Niemcy to dla Luksemburczyka naturalny sojusznik: niemiecki jest językiem, w którym czuje się najlepiej, regularnie występuje w niemieckich mediach, a inicjatywy KE z reguły zgodne są z niemieckimi interesami.

Zatem takiego obrotu spraw w Waszyngtonie w zasadzie należało się spodziewać. Fakt, że jego przebieg jest dla wszystkich zaskoczeniem, świadczy o tym, jak fatalne są stosunki transatlantyckie. Bo przecież w Waszyngtonie do żadnego przełomu nie doszło. Jedyne co osiągnięto, to zmiana retoryki – z głównego wroga USA staliśmy się nagle partnerem – oraz zapowiedź, że Donald Trump nie wprowadzi karnych ceł na samochody. Nie wiadomo, jak długo ten rozejm potrwa, bo został ogłoszony tylko na czas negocjacji nowego porozumienia handlowego. Którego zakres i warunki nie są jasne. Bo nie wiadomo, czy chce go sam Trump.