Brzmi tajemniczo, ale w praktyce chodzi o to, że menedżer albo grupa menedżerów (najczęściej zarządzających daną firmą) przejmuje ją od dotychczasowych właścicieli. Najczęściej korzystając z zewnętrznego finansowania, np. kredytu bankowego (wykup lewarowany) albo ze wsparcia funduszu private equity. W Polsce moda na MBO/LBO zawitała z początkiem tego stulecia, gdy rozwinęła się kadra menedżerska mogąca sobie pozwolić na takie przedsięwzięcia. Kilka lat później jeden z funduszy specjalizujących się w MBO oceniał, że rocznie ma u nas miejsce ok. 30 takich transakcji. Wtedy dotyczyły one głównie firm z udziałem Skarbu Państwa i spółek zagranicznych koncernów wycofujących się z Polski albo z danego biznesu.

Teraz, jak wskazuje przypadek Jantoń, źródłem podaży projektów dla przedsiębiorczych menedżerów i funduszy PE mogą być firmy rodzinne. Wiele z nich, zakładanych na przełomie lat 80. i 90. XX wieku, staje teraz przed perspektywą zmiany pokoleniowej. Co prawda w badaniach tylko ok. 30 proc. założycieli firm deklaruje plany sukcesji poza rodziną, ale to i tak tworzy sporą grupę. Wydaje się, że nie ma nic lepszego niż przejęcie przez menedżera, który dobrze zna i chce rozwijać firmę, wchodząc na nowe rynki i konsolidując branżę. Jest jednak pewien problem; właściciele rodzinnych biznesów niezbyt chętnie dzielą się władzą z menedżerami „z zewnątrz". Nieliczni mają też opracowany plan sukcesji, zakładając, że w razie potrzeby szybko ją przeprowadzą.

To spore ryzyko dla firm i dla gospodarki, bo familijne biznesy zapewniają prawie jedną piątą PKB. Warto więc promować udane sukcesje i rozwijać doradztwo dla rodzinnych firm, tak by trafiły w dobre ręce. W naszym wspólnym interesie.