Nie jest jednak tak, że tam, gdzie jest biznes i gdzie są publiczne pieniądze, patologia pojawić się musi. Oczywiście mamy do czynienia ze stanem podwyższonego ryzyka, jednak na świecie wdrożono mechanizmy, które to ryzyko pozwalają poważnie ograniczać. U nas także pojawiły się tego rodzaju próby, na przykład za rządów Platformy opracowano ustawy regulujące proces powoływania rad nadzorczych w spółkach SP. Mieli w nich dominować eksperci i ludzie biznesu. Mieli, gdyż projekty utopiła sama PO.

Jeżeli polskie firmy pozostające pod kontrolą państwa ma czekać jakaś poważniejsza przyszłość, to rozwiązania dotyczące ich funkcjonowania, powoływania rad, zarządów i ich rozliczania po prostu muszą zostać wdrożone. Nie da się robić dużego biznesu w warunkach nieustannego kołowrotu kadrowego, walki frakcji politycznych i ciągłego pojawiania się kolejnych strategii lub pseudostrategii. Chyba że chcemy, aby historie takie jak w Mesku pojawiały się jeszcze częściej.

Spółki sektora obronnego są w szczególnie trudnej sytuacji. Ich podstawowym kontrahentem jest państwo, co rodzi pokusę niezbyt efektywnego wydawania publicznego grosza. Co więcej, Polska Grupa Zbrojeniowa jest projektem, który nie może okrzepnąć od lat, przeszedł różne wstrząsy, miał kłopoty z kontrolą podległych mu firm i potrzebuje stabilizacji. Wówczas byłaby może szansa, że pójdzie w ślady zachodnich koncernów zbrojeniowych. Choć spora część z nich pozostaje pod kontrolą państwa, udało im się osiągnąć sukces. Kiedy rozmawiam z ich przedstawicielami i pytam o rolę polityków, odpowiadają, że ci się nie wtrącają. W naszych warunkach brzmi jak bajka, ale to prawda.