Jeszcze niedawno wydawało się, że polski rząd będzie jak lew walczył o offset związany z planowanym gigantycznym zamówieniem na patrioty dla naszej armii. Podpisane w nocy ze środy na czwartek memorandum oznacza jednak, że te nadzieje okazały się płonne i w zamian nie trafią do polskiej zbrojeniówki jakieś istotne technologie. Dobra wiadomość – dla wojskowych – jest taka, że Polska kupi system najnowszej generacji.

Dużo większe znaczenie gospodarcze ma decyzja amerykańskiego prezydenta otwierająca drogę do regularnych dostaw gazu LNG do Polski i – szerzej – do całej Europy Środkowo-Wschodniej. W USA, które do czasu rewolucji łupkowej były importerem paliw, ich eksport jest licencjonowany przez rząd. Pierwszy gazowiec z USA już trafił do Świnoujścia, tyle że była to dostawa jednorazowa. Jak zapewnił prezydent Duda, polski dystrybutor gazu dąży do podpisania kontraktu z amerykańskimi dostawcami. Według Trumpa można go wynegocjować „choćby w 15 minut", tylko po wyższej cenie...

I pewnie ją zapłacimy, bo dla nas, przyspawanych dotąd do gazowej rury ze Wschodu i zdanych na cenowy dyktat Gazpromu, taki bat na Rosjan to rzecz niezbędna. Dwie trzecie zużycia pokrywamy dostawami od nich. Rząd już zapowiada, że nie przedłuży kończącego się w 2022 r. kontraktu z Gazpromem.

Tak oto na naszych oczach Europa Środkowo-Wschodnia staje się areną gazowej wojny mocarstw. Dla Amerykanów nowe rynki zbytu to szansa na zwiększenie rentowności przemysłu gazowego w kraju. Dla Rosjan to być albo nie być ich zapóźnionej gospodarki, stojącej głównie eksportem surowców. Dlatego ostro walczą. Gdy Donald Trump przybywał do Warszawy, zebrali punkty dzięki... sojusznikowi polskiego rządu. Węgry podpisały umowę o przedłużeniu współpracy gazowej z Rosją. Mało tego, zgodziły się na przeniesienie dostaw paliwa z granicy ukraińskiej na serbską, co pozwoliłoby Gazpromowi ominąć Ukrainę i skierować dostawy okrężną drogą przez Turcję i Bałkany.

Znów się okazuje, że w globalnej rozgrywce mocarstw gaz jest równie ważny jak patrioty.