Spór trwał prawie dziesięć lat i ile straciły na nim obydwie strony, zapewne trudno będzie obliczyć. Tak samo jak trudno ocenić, jakie były motywacje strony litewskiej.

Po długich negocjacjach Orlen ostatecznie podpisał porozumienie, dopiero po zaangażowaniu się władz po obydwóch stronach. I przeniesieniu sporu na grunt UE. Wiadomo, że całej awanturze z wielkim rozbawieniem przyglądali się Rosjanie, bo jakiekolwiek kłopoty Litwinów i Polaków, zwłaszcza dotyczące wrażliwego sektora paliwowego, są na rękę ich firmom.

Pozostaje tylko się zastanowić, dlaczego litewskie koleje podsycały napięcie i czy naprawdę chodziło jedynie o biznes. I jak to jest, że dopiero zmiana rządu na Litwie umożliwiła zbliżenie między Wilnem i Warszawą, a co za tym idzie, także między Orlenem i litewskimi kolejami.

Dla strony polskiej to ważny krok do przodu, bo inwestycja w Możejkach była największą za granicą, na jaką kiedykolwiek zdecydowała się polska firma. To też ważny sygnał w kontekście naszej rosnącej gospodarki i zagranicznej ekspansji polskich firm, które aby rosnąć, muszą nie tylko eksportować, ale i inwestować. Może to także być impuls dla Orlenu, który teraz będzie mógł się rozejrzeć za innymi możliwościami ekspansji.

Kłopoty inwestorów wynikające z przyczyn biznesowych bądź politycznych nie są w Europie czy na świecie niczym nowym. Zazwyczaj jednak kończą się wyjściem z inwestycji którejś z firm, co jest postrzegane jako porażka. W tym wypadku było inaczej. Dla konkurencji, która chciała ograniczyć Orlen, to sygnał, że kiedy się gra uczciwie, korzyści przyjdą wcześniej czy później.