Bo rzeczywiście nie mają problemów firmy duże, produkujące samochody, sprzedające dużo na eksport. Ich kondycja jest dobra albo bardzo dobra, chociaż przez wiele lat np. Opel miał straty. Miał też bogatego właściciela, który te straty pokrywał.

Okazuje się jednak, że branża moto – mimo że kwitnie, bo Polacy kupują auta jak szaleni – jednak jest zadłużona. W efekcie mimo sukcesów „na górze" od jakiegoś czasu zaczęła jechać na zaciągniętym hamulcu, bo długi hamują jej rozwój. Przy tym mówimy o potężnej kwocie, która jeszcze dwa lata temu wynosiła niewiele ponad 300 mln złotych, teraz przekracza 700 mln.

Przy tym najmniejsze problemy są z samymi producentami, zatory finansowe powstają zwłaszcza w łańcuchu pośredników, przede wszystkim w handlu, tak hurtowym, jak i detalicznym. Nie płacą oni firmom leasingowym, bankom, funduszom sekurytyzacyjnym. I im firma jest mniejsza, tym kłopoty z zatorami płatniczymi są poważniejsze.

Problem jest poważny, bo motoryzacja wypracowuje ok. 8 proc. polskiego PKB i aż 13 proc. eksportu, daje też zatrudnienie ponad milionowi ludzi. Kłopoty tej branży mogą się więc zmienić w poważne kłopoty gospodarcze. Czyli problemy będą narastać, a nie maleć. Czy jest na to rada? Radykalnych metod nie ma. Trochę późno, ale jednak warto zacząć na poważnie sprawdzać kontrahentów, co dzisiaj w branży robi tylko połowa firm małych i średnich. To problemu wprawdzie nie rozwiąże, ale chociaż wyhamuje tempo wzrostu długu. Na bardziej radykalne rozwiązania przyjdzie jednak poczekać.