W przypadku filmów internauci często deklarowali w rozmaitych badaniach, że piratują, bo brakuje im w legalnej ofercie nowości, zwłaszcza amerykańskich seriali i najnowszych filmów kinowych.

Często niestety przyznawali też po prostu, że nie chcą za oglądanie filmów płacić, „bo nie", i już. Na nic zdały się kampanie porównujące oglądanie lewych wersji filmów do kradzieży z salonu prasowego filmu na DVD, na nic znakowanie legalnych serwisów specjalnymi znaczkami. Zerowy efekt przyniosło też tłumaczenie, że twórcom filmów należy się za ich gigantyczną pracę wynagrodzenie: przez kilka lat polski internauta piratował „House of Cards", nie wnikając w kłopotliwe prawne szczegóły. Chciał oglądać najnowszy sezon dokładnie wtedy, kiedy Amerykanie, i koniec.

Nawyk niepłacenia z takich powodów umocnił się i na innych polach. Masowo nie płacimy m.in. za wykorzystywane oprogramowanie komputerowe. Choć odsetek użytkowników korzystających z pirackich programów maleje, to bardzo wolno i wciąż pozostaje na niepokojąco wysokim poziomie.

Poprawie sytuacji nie sprzyja fakt, że taki gigant jak Microsoft uczciwemu klientowi, który raz kupił Windowsa, każe płacić za każdą kolejną jego nową wersję, i to słono, oraz wtedy, gdy sam zdecyduje, że wprowadza nową odsłonę, a następnie – że stara przestaje być aktualizowana.

W cywilizowanych krajach nie wybiera się jednak samodzielnie, których przepisów się przestrzega, a których akurat nie. Polski internauta zdaje się na razie tego nie wiedzieć i jest na starą maksymę głoszącą, iż „dura lex sed lex", odporny jak – nomen omen – duraleksowe naczynie na stłuczenia.