Piwa smakowe nie dość, że można reklamować, to jeszcze nie wymagają naklejania znaków akcyzowych. Ułatwia to ich sprzedaż, która systematycznie rośnie.

Rodząca się moda na krajowy cydr miała wesprzeć sadowników zmagających się z rosyjskim embargiem na polskie jabłka. Wszyscy się cieszyli, że w Polsce powstaje nowy alkohol, jakby stworzony na potrzeby krajowych sadów. Jeszcze w październiku minister finansów, a dziś premier Mateusz Morawiecki zadeklarował, że budżet zrezygnuje z 11 mln zł akcyzy z produkcji cydru, co miało pobudzić branżę. Od tej deklaracji minęło już jednak sześć miesięcy i niewiele się zmieniło.

Drobni producenci cydru nadal muszą ręcznie banderolować butelki, płacą akcyzę po staremu, o żadnych ułatwieniach nie ma mowy. Nie nadchodzi także postulowane przez branżę alkoholową zrównanie przepisów wobec polskich i zagranicznych cydrów. Opóźnienie ułatwia życie importerom – zapełniają półki napojami powstałymi za granicą, które warunków polskiej ustawy nie spełniają.

Może gdyby na rynku była koniunktura, przypominanie o obietnicach rządu nie byłoby potrzebne. Ale koniunktury nie ma. Sprzedaż cydru spadła z 90 tys. hektolitrów przed trzema laty do 73 tys. w 2016 r. W ubiegłym roku napój zaliczył kilkunastoprocentowy spadek.

Polscy producenci korzystają z polskich jabłek, zapewniają miejsca pracy w kraju, jednak mają trudniejsze warunki prowadzenia biznesu niż ich konkurenci z zagranicy. Rośnie popyt na alkohole z domieszkami innych smaków. To cydry smakowe sprzedają się dziś coraz lepiej, ale krajowa produkcja nie będzie z tego czerpać korzyści. Wbrew obietnicom dobrych zmian.