Za każdym razem, kiedy załatwiam coś na poczcie, przecieram oczy ze zdumienia. Szczególnie jeżeli placówka, do której idę, jest połączona z tzw. mikrooddziałem Banku Pocztowego. Wtedy już naprawdę można odnieść wrażenie, że na poczcie jest dosłownie wszystko, bo dochodzą również lokaty bankowe i jednostki funduszy inwestycyjnych.

To, co na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie chaotycznego i nieprzemyślanego asortymentu, jest w rzeczywistości odpowiedzią na potrzeby precyzyjnie zdefiniowanej grupy klientów – osób po sześćdziesiątce i żyjących w mniejszych miejscowościach. Poczta ma przewagę konkurencyjną niemal nie do pobicia: ogromną sieć placówek rozsianych po całej Polsce. Dociera nawet tam, gdzie diabeł mówi dobranoc. Konsekwentnie buduje pozycję urzędu, w którym można załatwić większość spraw, wymagających wyjścia z domu. W tym kontekście trafia w potrzeby również części mieszkańców dużych miejscowości.

Dlatego pomysł uruchomienia sieci kantorów stacjonarnych w oddziałach pocztowych jest całkiem logiczny. Zwłaszcza że – jak niedawno pisała „Rzeczpospolita" – Poczta rozpycha się również na rynku usług ochroniarskich, z bezpieczeństwem klientów nie będzie więc problemu.

Ale już logika utworzenia internetowej platformy służącej wymianie walut, gdzieś mi umyka. Mam przeczucie graniczące z pewnością, że osobom już korzystającym z kantorów internetowych Poczta Polska kojarzy się wyłącznie z odbieraniem poleconych, których listonoszowi nie chciało się dostarczyć do drzwi. Jedyne, co mogłoby ich przyciągnąć, to naprawdę konkurencyjne, żeby nie powiedzieć–- dumpingowe – stawki.