Telewizja miała zabić radio i kino, a serwisy streamingowe płyty CD, które wcześniej pogrzebać miały winyle. Oczywiście czasami faktycznie towar hitowy znika zastąpiony przez nowinki, co miało miejsce choćby w przypadku kaset magnetofonowych, ale zazwyczaj takie prognozy można włożyć między bajki.

Doskonale widać to teraz w przypadku rynku muzycznego. Winyle wracają, sprzedaż płyt też jakoś dramatycznie się nie załamuje, a to serwisy streamingowe stoją trochę w narożniku. Inwestorzy powoli przestają wierzyć, że kiedykolwiek zaczną zarabiać pieniądze, choć ich wyceny nadal liczone są w miliardach dolarów. Mimo to kolejne rundy finansowania są coraz trudniejsze, a te ostatnie to już właściwie kredyty zamiast góry pieniędzy za 5 proc. podwyższonego kapitału. Buntują się też artyści, którym za odtworzenie utworu płacą setne czy tysięczne części centa.

Czasy się zmieniają, słuchanie muzyki także. Skończył się dyktat wielkich wytwórni płytowych, które muszą się liczyć z konkurencją. Oferta jest bardziej rozdrobniona, są większe kłopoty z dystrybucją, ale dzięki internetowi wszystkie te problemy udaje się załatwić.

Dla wszystkich jest miejsce, co widzę po sobie. Oczywiście słucham muzyki w sieci, zwłaszcza niszowych artystów, których w oficjalnej dystrybucji w Polsce znaleźć trudno. Jednak płyty też kupuję z powodu jakości dźwięku. Pliki mają zazwyczaj słabe parametry, a jeśli ktoś nawet lata temu zainwestował w porządny sprzęt do jej odsłuchu, to nadal będzie kupował płyty. Oczywiście raczej znanych i cenionych przez siebie artystów, nowości można sprawdzać raczej w streamingu. Dlatego nie ma co liczyć na śmierć czegokolwiek, na rynku jest miejsce dla wszystkich. No prawie.