Jedną z przeszkód jest przywiązanie Polaków do posiadania własnego pojazdu. Przykładowo, jeśli w Niemczech czy Wielkiej Brytanii znaczna część prywatnych użytkowników korzysta z auta w oparciu o zasady podobne do długoterminowego wynajmu czy abonamentu, to w Polsce praktycznie wszyscy muszą samochód kupić. Ta potrzeba, wywodząca się jeszcze z czasów, kiedy bardziej liczyło się „mieć" niż „korzystać", wciąż dystansuje nas od nowoczesnych społeczeństw zachodnich.

Drugą barierą jest mało efektywna sieć transportu publicznego, a także wciąż niedostatek nowych na polskim rynku rodzajów usług, jak m.in. car sharing. Autobusy i tramwaje zwykle są przepełnione i nie zawsze punktualne, taksówki drogie, a samochody wynajmowane na minuty na razie są dostępne jedynie w kilku największych miastach. Do tego wciąż jest ich tam za mało, choć potencjał tej części rynku, jak pokazuje praktyka, okazuje się bardzo duży.

Słabo funkcjonują także połączenia różnego rodzaju środków transportu, niezbędne, by wyciągnąć podróżujących z prywatnych aut. Za mało jest parkingów typu Park & Ride, a duże aglomeracje, jak Kraków czy Warszawa, dopiero zabrały się za budowę centrów przesiadkowych mających integrować komunikację miejską z koleją.

To wszystko się zmienia, ale powoli. Dlatego wychodzi na to, że jeszcze przez dłuższy czas w polskich miastach najwygodniej będzie poruszać się własnym samochodem. Chyba, że samorządy będą wpisywać się w proekologiczne trendy płynące z Europy Zachodniej i zaczną ograniczać kierowcom wjazd do centrum. Takie zapowiedzi już się pojawiają, chociaż ich realizacja – przynajmniej na razie – wydaje się jednak mało prawdopodobna.