Rady dla prezesa: jak przetrwać areszt i wrócić na stanowisko

Pierwsza reakcja, to bunt. Druga: pojawia się chęć walki. Trzecia, to rezygnacja. Tak opisuje stan emocjonalny, jaki przechodzi aresztowany prezes firmy - pisze Thomas Middelhoff, który kiedyś zarządzał Bertelsmannem i także został aresztowany.

Aktualizacja: 08.07.2018 17:45 Publikacja: 08.07.2018 12:01

Rady dla prezesa: jak przetrwać areszt i wrócić na stanowisko

Foto: Bloomberg

Te rady Middelhoff kieruje do Ruperta Stadlera, nadal prezesa Audi, który został aresztowany w związku z aferą dieslową i któremu odmówiono wyjścia z aresztu za kaucją.

- To naprawdę straszne uczucie. Jesteś szefem firmy, masz wokół siebie ludzi wykonujących twoje polecenia, latasz własnym odrzutowcem i nagle znalazłeś się za kratkami i o wszystko musisz prosić na piśmie, nawet o rzeczy tak banalne, jak papier toaletowy - przypomina b. szef Bertelsmanna. I radzi Stadlerowi: Musisz być skromny, inaczej się załamiesz. Po aresztowaniu każdy przechodzi proces emocjonalny: czas buntu, walki o prawa i załamanie. I dopiero potem człowiek znów staje się sobą - opisuje Middelhoff, który za czasów swojego szefowania w Bertelsmannie znany był z wystawnego stylu życia i został skazany na 2 lata więzienia za wydanie pół miliona euro na nieuzasadnione interesem firmy podróże odrzutowcami i prywatnymi helikopterami, rejsy jachtami cumującymi w Saint Tropez i organizowanie posiedzeń zarządu w Nowym Jorku.

Nigdy nie przyznał się do winy, zapowiedział złożenie apelacji, ale i tak prosto z sali sądowej został zawieziony do więzienia. Sędzia odmówił mu prawa do wyjścia z aresztu za kaucją, bo obawiał się, że Middelhoff wyjedzie z kraju. Ostatecznie odsiedział 5 miesięcy, a resztę kary odpracowuje wykonując prace społeczne.

- Kiedy zatrzasnęły się za mną drzwi celi, czułem się jakby ktoś mi wypompował powietrze z płuc. Kręciło mi się w głowie - wspomina. I pamięta doskonale, że musiał na piśmie prosić o wszystko. Nie było mowy, żeby miał dostęp do telefonu komórkowego, bądź komputera. Przed każdym spotkaniem z prawnikami był dokładnie przeszukiwany, ta sama procedura obowiązywała po takich spotkaniach.

Wizyty rodziny miał ograniczone do dwóch na miesiąc i nie mogło na nie przyjść więcej, niż trzy osoby. - Było to dla mnie szczególnie dotkliwe, bo mam piątkę dzieci- tłumaczy. A kiedy żona przyszła po raz pierwszy na takie spotkanie, załamałem się i rozpłakałem - dodaje.

Wtedy też zaczął pisać książkę-pamiętnik. Wstawał o 5 rano, czytał biblię, potem wykonywał 100 pompek, bo zależało mu na utrzymaniu dobrej kondycji fizycznej. Mógł ustawiać sobie harmonogram dnia, jak chciał, ponieważ przebywał w celi jednoosobowej z powodu obaw o agresję ze strony współwięźniów.

Rupert Stadler przebywa w zakładzie karnym pod Augsburgiem, dokąd został zawieziony po aresztowaniu rankiem 18 czerwca. Wiadomo, że w tym więzieniu osadzeni mogą wystąpić o prawo do noszenia własnych ubrań, mają możliwość oglądania telewizji i korzystania z więziennej biblioteki. Mogą też wystąpić o pojedynczą celę, ale większość z nich tego nie robi obawiając się izolacji.

Niemiecki „Bild" dotarł nawet do więziennego menu, w którym znajdują się słynna potrawa bawarska - sałatka kartoflana z klopsikami mięsnymi, sznycel i makaron.

Rupert Stadler długo się bronił przed oskarżeniami o udział w aferze spalinowej. I cały czas miał pełne wsparcie swoich szefów z Grupy Volkswagena. O to, że śledczy jednak mają jakieś materiały obciążające szefa Audi można było podejrzewać, kiedy na tydzień przed jego aresztowaniem policja zjawiła się w jego domu. Nadal jednak VW zapewniał, że uważa Stadlera za niewinnego do chwili, kiedy ta wina nie zostanie mu udowodniona. I nadal nie postawiono mu zarzutów, śledczy obawiali się jedynie, że będzie on utrudniał dochodzenie. Wiadomo, że jest podejrzewany o fałszowanie ważnych dokumentów.

Prezes Grupy VW, Herbert Diess nie ukrywał, że aresztowanie Stadlera jest dla koncernu „potężnym szokiem". I podkreśla, że gdyby jednak okazało się, że szef Audi jest winien nie będzie miał szansy na powrót na swoje stanowisko.

- Zazwyczaj jest tak, że jeśli aresztowany jest prezes ważnej firmy, prokuratura ujawnia mediom niektóre szczegóły śledztwa, żeby skłonić go do złożenia zeznań - wspomina Middelhoff. Dlaczego on sam zdecydował się zabrać głos w tej sprawie?

- Bo nikt z jego kolegów nie wystąpił w obronie szefa Audi. Dlatego zdecydowałem się to zrobić. A samemu Stadlerowi życzę siły i pewności siebie, żeby przeszedł przez to doświadczenie bez uszczerbku dla duszy - tłumaczy były szef Bertelsmanna w rozmowie z „Bild am Sonntag".

- Wierzę, że Rupert przez to przejdzie. To człowiek znany z umiejętności rozwiązywania najtrudniejszych problemów - uważa Herbert Diess. Zapytany przez branżową publikację „Automotive News Europe" czy wyobraża sobie sytuację, w której Stadler wraca na swoje stanowisko, Diess nie ukrywał, że wszystko zależy od tego, jakie fakty zostaną ujawnione.

- Gdyby zarzuty prokuratorskie miały się potwierdzić, to byłoby przesłanką do podjęcia bardzo konkretnej decyzji - powiedział. Dodał jednocześnie, że nawet gdyby okazało się, że Stadler musi odejść, to Audi, najbardziej dochodowa marka Grupy VW, nie ucierpi. - Źle byłoby jednak, gdyby cała sprawą się przeciągała. Ale jestem przekonany, że przejdziemy przez to - dodał.

Te rady Middelhoff kieruje do Ruperta Stadlera, nadal prezesa Audi, który został aresztowany w związku z aferą dieslową i któremu odmówiono wyjścia z aresztu za kaucją.

- To naprawdę straszne uczucie. Jesteś szefem firmy, masz wokół siebie ludzi wykonujących twoje polecenia, latasz własnym odrzutowcem i nagle znalazłeś się za kratkami i o wszystko musisz prosić na piśmie, nawet o rzeczy tak banalne, jak papier toaletowy - przypomina b. szef Bertelsmanna. I radzi Stadlerowi: Musisz być skromny, inaczej się załamiesz. Po aresztowaniu każdy przechodzi proces emocjonalny: czas buntu, walki o prawa i załamanie. I dopiero potem człowiek znów staje się sobą - opisuje Middelhoff, który za czasów swojego szefowania w Bertelsmannie znany był z wystawnego stylu życia i został skazany na 2 lata więzienia za wydanie pół miliona euro na nieuzasadnione interesem firmy podróże odrzutowcami i prywatnymi helikopterami, rejsy jachtami cumującymi w Saint Tropez i organizowanie posiedzeń zarządu w Nowym Jorku.

Pozostało 81% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Biznes
Igor Lewenberg, właściciel Makrochemu: Niesłusznie objęto nas sankcjami
Biznes
Wojna rozpędziła zbrojeniówkę
Biznes
Standaryzacja raportowania pozafinansowego, czyli duże wyzwanie dla firm
Biznes
Lego mówi kalifornijskiej policji „dość”. Poszło o zdjęcia przestępców
Biznes
Rząd podjął decyzję w sprawie dyplomów MBA z Collegium Humanum