Te rady Middelhoff kieruje do Ruperta Stadlera, nadal prezesa Audi, który został aresztowany w związku z aferą dieslową i któremu odmówiono wyjścia z aresztu za kaucją.
- To naprawdę straszne uczucie. Jesteś szefem firmy, masz wokół siebie ludzi wykonujących twoje polecenia, latasz własnym odrzutowcem i nagle znalazłeś się za kratkami i o wszystko musisz prosić na piśmie, nawet o rzeczy tak banalne, jak papier toaletowy - przypomina b. szef Bertelsmanna. I radzi Stadlerowi: Musisz być skromny, inaczej się załamiesz. Po aresztowaniu każdy przechodzi proces emocjonalny: czas buntu, walki o prawa i załamanie. I dopiero potem człowiek znów staje się sobą - opisuje Middelhoff, który za czasów swojego szefowania w Bertelsmannie znany był z wystawnego stylu życia i został skazany na 2 lata więzienia za wydanie pół miliona euro na nieuzasadnione interesem firmy podróże odrzutowcami i prywatnymi helikopterami, rejsy jachtami cumującymi w Saint Tropez i organizowanie posiedzeń zarządu w Nowym Jorku.
Nigdy nie przyznał się do winy, zapowiedział złożenie apelacji, ale i tak prosto z sali sądowej został zawieziony do więzienia. Sędzia odmówił mu prawa do wyjścia z aresztu za kaucją, bo obawiał się, że Middelhoff wyjedzie z kraju. Ostatecznie odsiedział 5 miesięcy, a resztę kary odpracowuje wykonując prace społeczne.
- Kiedy zatrzasnęły się za mną drzwi celi, czułem się jakby ktoś mi wypompował powietrze z płuc. Kręciło mi się w głowie - wspomina. I pamięta doskonale, że musiał na piśmie prosić o wszystko. Nie było mowy, żeby miał dostęp do telefonu komórkowego, bądź komputera. Przed każdym spotkaniem z prawnikami był dokładnie przeszukiwany, ta sama procedura obowiązywała po takich spotkaniach.
Wizyty rodziny miał ograniczone do dwóch na miesiąc i nie mogło na nie przyjść więcej, niż trzy osoby. - Było to dla mnie szczególnie dotkliwe, bo mam piątkę dzieci- tłumaczy. A kiedy żona przyszła po raz pierwszy na takie spotkanie, załamałem się i rozpłakałem - dodaje.