Sieć daje poczucie anonimowości. Odnalezienie internauty, który obraża innych, nie jest takie proste. Pomóc może generalny inspektor ochrony danych osobowych.
Poszukiwanie autora
Na jednym z portali pojawiały się systematycznie obraźliwe wpisy pod adresem prezesa spółki deweloperskiej. Wystąpił on do właściciela portalu o podanie danych hejtera. Chciał bowiem wystąpić z powództwem cywilnym o ochronę dóbr osobistych. Ten odmówił, zasłaniając się art. 18 ust. 6 ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną. Wynika z niego, że tego typu informacji może udzielić organom państwowym na potrzeby prowadzonych postępowań. Prezes wystąpił więc do GIODO, a ten nakazał portalowi udostępnić adres IP komputera, z którego dokonano logowania, oraz imię, nazwisko, miejscowość i e-mail jego użytkownika. Zdaniem GIODO doszło do naruszenia art. 23 ust. 1 pkt 5 ustawy o ochronie danych osobowych. Zgodnie z nim przetwarzać dane można, jeśli nie narusza się praw ich właściciela.
GIODO powołał się też na wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego z 21 sierpnia 2013 r. (I OSK 1666/12). Uznał on, że wspomniany art. 18 ust. 6 nie zakazuje podania danych osobom, których prawa zostały naruszone, np. firmom czy osobom prywatnym.
Portal jednak nie musi od razu podporządkować się decyzji GIODO. Może się odwołać, a potem wnieść skargę do sądu administracyjnego. W efekcie dane można otrzymać nawet po kilku latach.
Dlatego Fundacja Panoptykon postuluje, by stworzono możliwość składania tzw. ślepych pozwów. Osoba obrażana w sieci występowałaby do sądu, a ten badały zgłoszone zarzuty. Gdy doszedłby do wniosku, że nie jest to czyste pieniactwo, ustalałby dane hejtera i nadawał bieg sprawie.