Tekst pochodzi z dodatku specjalnego "8. PKO Festiwal biegowy"
Rzeczpospolita: Bieganie nie było pani pierwszym sportem?
Patrycja Bereznowska: W szkole średniej stałam się właścicielką pięknego ogiera arabskiego, konia z predyspozycjami do rajdów długodystansowych, rozgrywanych na trasach od 40 do 160 km. Jednak okazało się to dla mnie zbyt trudne, bo człowiek decyduje tu, jakim tempem ma poruszać się koń – a ja zawsze miałam wątpliwości, trudno było mi zmuszać zwierzę do ciężkiej pracy. Ale w trakcie takiego rajdu zawodnik może odciążyć konia – zejść i biec obok. Tak wkręciłam się w bieganie.
Od razu wiedziała pani, że to będą ultramaratony?
Nie, zaczynałam od półmaratonu i maratonu. Później znajomy namówił mnie na start w biegu 12-godzinnym – kiedy na trasie przekroczyłam dystans maratonu, zaczęło się robić coraz przyjemniej. Wtedy pomyślałam: „Matko, to jest chyba to!".