Problem w tym, że przybywa też ofiar upiększania. Na krótkim kursie czy szkoleniu można pewnie się dowiedzieć, jak działa preparat, może nawet, jak go wstrzyknąć. By to opanować, trzeba jednak praktyki. A tę wiele kosmetyczek czy kosmetologów zdobywa na klientach zwabionych niską ceną usługi. Ci zaś, gdy coś pójdzie nie tak, idą po ratunek do lekarza. Wtedy już nie oszczędzają.

Problemów pewnie byłoby mniej, gdyby było wiadomo, co i komu wolno. Ale tego nikt nie jest w stanie jasno określić. Założenie zaś, że co niezabronione, to dozwolone, może i jest literalnie słuszne, ale nie wtedy, gdy dotyczy ludzkiego zdrowia. Źle pomalowany sufit może psuć właścicielowi odczucia estetyczne i wywoływać słuszną złość na mierne umiejętności malarza. Sufit jednak można pomalować ponownie. Twarz zaś zostanie oszpecona na długo, a często na zawsze. Niekoniecznie znajdzie się specjalista, który potrafi naprawić skutki nieudanego zabiegu.

Chirurg plastyczny uczy się długo, a do biegłości dochodzi latami. Właśnie za to bierze później pieniądze. Nie ma co liczyć na oferty promocyjne na zabiegi estetyczne czy operacje plastyczne. Po pierwsze, nie jest to procedura medyczna pierwszej potrzeby, a po drugie, radykalne metody poprawiania urody są zarezerwowane dla osób zamożnych. I zawsze były, a przekonanie, że to żadna sztuka zrobić zastrzyk, w którym aplikuje się botoks, zamienia zabieg medyczny w eksperyment na własnym wyglądzie, a czasem i zdrowiu.

Szynka sprzedawana za połowę ceny budzi podejrzenia, a botoks za jedną czwartą ceny już nie? Eksperymentując na własnej twarzy, by zaoszczędzić pieniądze, możemy zamienić się z dr. Jekylla w mr Hyde'a. I to bez możliwości powrotu.